KOMENTARZ
Teresa Wójcik/Wojciech Jakóbik
Redakcja BiznesAlert.pl
Według oświadczenia wydanego 9 lutego przez bułgarski rząd, grupa wysokiego szczebla w sprawie połączeń gazowych w Europie Wschodniej, Środkowej i Południowej dokonała przeglądu zapotrzebowania na gaz w regionie. Oceniła możliwości dywersyfikacji dostaw surowca dla regionu i opracowania nowych rozwiązań w tym zakresie.
W Sofii odbyły się kilkugodzinne rozmowy wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej ds. Unii Energetycznej Marosza Szefczowicza i komisarza UE ds. klimatu i energii Miguela Ariasa Canete z prezydentem Bułgarii Rosenem Plewneliewem i premierem tego państwa Bojko Borysowem. W rozmowach uczestniczyli także przedstawiciele Austrii, Grecji, Rumunii, Węgier, Chorwacji Słowacji i Słowenii. Rozmowy poświęcone były kwestii bezpieczeństwa energetycznego Europy Środkowo- i Południowowschodniej, przede wszystkim w sektorze gazowym. Efektem było powołanie roboczej grupy do spraw połączeń gazowych w tym regionie Europy. Grupa ma opracować konkretne prognozy zapotrzebowania regionu na gaz oraz projekt odpowiedniej sieci połączeń zapewniających dywersyfikację źródeł dostaw gazu. W skład grupy weszli przedstawiciele Austrii, Bułgarii, Chorwacji, Grecji, Rumunii, Słowacji i Słowenii. Od udziału wstrzymali się Węgrzy (na razie?). Nie licząc Budapesztu, w projekt weszły stolice osierocone przez europejskie Nabucco i rosyjski South Stream. Grupa ma pracować w dwóch podgrupach.
Przedstawiciele Grecji, Bułgarii i Rumunii na spotkaniu w Sofii wstępnie porozumieli się w sprawie realizacji Wertykalnego Korytarza Gazowego, który połączy te kraje zapewniając również przesył gazu z Korytarza Południowego mającego dostarczać kaspijski gaz do krajów Europy Środkowej.
Komisarz Canete podkreślał ogromne znaczenie Korytarza Południowego, który połączy Europę Południową z Europą Środkowowschodnią, dla bezpieczeństwa obu tych regionów Europy. Również i on zwrócił uwagę na konieczność dywersyfikacji dostaw gazu. Jego zdaniem oprócz dostaw z krajów pozaeuropejskich nie wolno zaniedbać eksploatacji lokalnych zasobów – np. bułgarskich pól gazowych na szelfie Morza Czarnego. Wspomniał o dużej roli dwóch (co najmniej) terminali LNG powstających w regionie: w Grecji (Vassilikos LNG) i w Chorwacji (Adria LNG). Szefczowicz stwierdził, że plan zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego dla Europy Południowowschodniej musi brać pod uwagę dostawy gazu przynajmniej z trzech różnych źródeł.
O konkretach odnośnie tego projektu mówił bułgarski premier Bojko Borysow prezentując plan regionalnego węzła gazowego, łączącego sieci przesyłowe z pewnym wykorzystaniem planów zawieszonego przez Rosjan South Stream. Borysow przekonywał zwłaszcza do zlokalizowania tego węzła w Bułgarii. Wskazywał, że w dobie kryzysu gazowego z zimy 2008 roku Bułgarzy doświadczyli najciężej niedoborów surowca. Według bułgarskiego polityka, węzeł w jego kraju będzie zapewniać postulowaną dywersyfikację – gaz będzie mógł być dostarczany przez Gazprom (jeśli zostanie zrealizowany Turkish Stream z kierunku tureckiego). Może pochodzić także z bułgarskich złóż na Morzu Czarnym czy z terminali LNG w Chorwacji i Grecji. Z uwagi na perspektywę zbudowania Turkish Stream – dla strony bułgarskiej priorytetem jest budowa interkonektora na granicy z Turcją. Wymagałoby to jednak rozmów z Rosją w celu zmiany trasy końcowego odcinka Turkish Stream, który obecnie ma prowadzić do granicy z Grecją. Budowa bułgarskiego hubu gazowego miałaby według wyliczeń Sofii kosztować do 2,2 mld euro.
Jednocześnie Sofia wyraziła silne poparcie dla Unii Energetycznej, jako koncepcji na rzecz integracji politycznej i ekonomicznej nowej jakości. Bułgarzy apelują o jednorodne stanowisko Brukseli i państw członkowskich w sprawach energetycznych, także w relacjach ze stronami trzecimi. W tym kontekście niespodziewane było nawiązywanie premiera Bojko Borysowa do South Stream. Podkreślił on, że Bułgaria nie została oficjalnie powiadomiona przez Moskwę o ostatecznej rezygnacji z tej rury i uważa projekt za aktualny. Wyniki rozmów w Sofii zostaną przedstawione w Brukseli w najbliższą środę. Widać zatem balansowanie Bułgarii między współpracą z Rosją a wymuszaniem na niej kompromisów przy użyciu Brukseli. Pozytywnym efektem tego podejścia jest zaangażowanie Sofii w rozbudowę infrastruktury gazowej z korzyścią dla regionu. W ramach zabiegów o nowe źródła gazu Bułgarzy wabią także Azerów, którzy są zainteresowani inwestycjami europejskiego kraju w sektory gospodarcze, nieradzące sobie tak dobrze jak energetyczny. Chodzi o rolnictwo, produkcję, przemysł spożywczy i turystykę.
Kolejne spotkanie grupy roboczej ma odbyć się w czerwcu. Zaplanowano, że zostaną na niej zaprezentowane konkretne projekty infrastruktury gazowej w tej części Europy, jej połączenia z krajami Europy Środkowej oraz wstępne koszty.
Co ciekawe, po tym jak Rosja zrezygnowała z realizacji South Stream, Serbia rozważa sięgnięcie po dostawy gazu od firm amerykańskich. Pewne podstawowe ustalenia w tej sprawie zostały podjęte na spotkaniu wiceprezydenta USA Joe Bidena i zastępcy Sekretarza Stanu Wiktorii Nuland z premierem Serbii Aleksandrem Vučićiem, które odbyło się w minioną sobotę w Monachium.
– Projekty umowy z Amerykanami są jeszcze na etapie przygotowania, ale poważnie przyspieszamy prace, Serbia musi mieć jak najszybciej umowę z solidnym i niezawodnym dostawcą gazu – twierdzą rządowe źródła w Belgradzie.
LNG produkcji jednego ze znanych koncernów ze Stanów Zjednoczonych mógłby być dostarczany do Serbii tankowcem do terminala LNG na wyspie Krk w Chorwacji, następnie po regazyfikacji systemem gazociągów na Węgry, a następnie do gazociągu w Serbii.
Taką opcję przesyłu zapowiedział ambasador USA w Chorwacji Kenneth Herbert dodając, że Stany Zjednoczone zaliczyły Serbię do systemu stałych odbiorców amerykańskiego LNG za pośrednictwem terminala na wyspie Krk. Drugi wariant to dostawy LNG z USA dla Serbii z greckiego terminala przez grecko-bułgarski interkonektor. Trzecia możliwość to dołączenie serbskiego gazociągu do TAP. Serbski minister górnictwa i energetyki Aleksander Antić jest stwierdził, że Serbia może wykorzystać dwa z tych wariantów.
Analitycy rynku oceniają, że zwrot w polityce energetycznej w kierunku Stanów Zjednoczonych i pośrednio ku Unii Europejskiej mógłby poważnie zaszkodzić dobrym stosunkom Serbii z Rosją. Ale – sygnalizuje dziennik Blic – serbskie władze nie przejmują się tą perspektywą. „Rosjanie sami zrezygnowali z South Stream, to ich problem” – mówią oficjele z Belgradu.
Tymczasem niemniej istotna dla losów unijnej dywersyfikacji będzie postawa innego kraju z grupy, która spotkała się wczoraj w Sofii. Chodzi o Grecję. Teoretycznie zanim Syriza wygrała wybory 25 stycznia i podarowała Grekom premiera, którego można nazwać neokomunistą – pogrążone w kryzysie Ateny mogły liczyć na partnerską pozycję w Unii Europejskiej przynajmniej w jednej dziedzinie. W energetyce.
W 2013 roku Grecja przystąpiła do projektu Gazociągu Transadriatyckiego (TAP), wówczas konkurencyjnego dla South Stream. Zaraz potem rozpoczął się swego rodzaju sezon na koncesje poszukiwawcze ropy i gazu na wodach greckich Morza Egejskiego i Morza Jońskiego. Później pojawiła się kolejna szansa, czyli propozycja budowy gazociągu przez Morze Śródziemne do Europy. Cypryjsko-grecko-izraelska potężna rura East Med. miałaby pozwolić na transportowanie do Europy bogatych zasobów gazu odkrytych w basenie Morza Lewantyńskiego (wschodnia część Morza Śródziemnego między Cyprem a Izraelem). To była bardzo korzystna perspektywa. Zubożała przez kryzys budżetowy Grecja miała stać się krajem tranzytowym dla dwóch potężnych gazociągów i węzłem energetycznym dla dużej części Europy. Dałoby to duży przychód bez jednego euro wydatków inwestycyjnych. Prawdopodobnie otworzyłoby boom inwestycyjny. Stałoby się tak nawet gdyby poszukiwania własnych morskich złóż ropy i gazu zakończyły się fiaskiem, choć ostatnie wyniki wierceń w Kavala świadczą, że Grecja może mieć własne wydajne złoża ropy i gazu.
Jeśli chodzi o gazociąg przez Morze Śródziemne, poprzedni rząd grecki zawarł odpowiednie umowy z Izraelem i Cyprem, a jesienią ub. roku przedstawiciele Tel Awiwu, Aten i Nikozji wstępny projekt wielkiej rury przedstawili w Brukseli. Nowy rząd na razie nie podejmuje sprawy, tym bardziej, że Cypr bardziej niż gazociągiem do Europy może być zainteresowany jest oferowaniem Rosji bazy dla jej floty na Morzu Śródziemnym. Sygnały na ten temat płyną oficjalnymi kanałami w Nikozji ale dotąd nie zapadła żadna decyzja. Pewne jest, że jeśli chodzi o zabiegi dywersyfikacyjne pewniejszym partnerem dla Europy będzie Izrael pragnący sprzedawać swoje węglowodory na rynku Starego Kontynentu.
Jeśli chodzi o TAP, nowemu prorosyjskiemu rządowi Aleksisa Tsiprasa trudno się będzie chyba wycofać, bo wszystkie przygotowania do rozpoczęcia układania rury są już zakończone. Ale jeszcze przed wyborami szef Syrizy zapowiedział, że jego rząd będzie domagać się znacznie większych przychodów z tranzytu gazu. O ile większych? Nie wiadomo. Po wyborach nie było o tym mowy, ale również nie było mowy o rozpoczęciu prac przy TAP.
Skądinąd program Syrizy, (czyli w gruncie rzeczy jej lidera) zarówno ten „z Salonik”, z 2012 roku, (tak radykalny, jakby go stworzył Antonio Gramsci oraz Czerwone Brygady), jak i mocno złagodzony, zaprezentowany w tegorocznych wyborach, deklaruje odchodzenie od energetyki węglowodorów i promowanie energii odnawialnej. Tu należy przypomnieć, że na Syrizę oprócz post- i neokomunistów, składa się też kilka nurtów radykalnych zielonych, zdecydowanych wrogów wszelkich rurociągów.
Trzy dni temu – wg kremlowskiego Russia Today – Tsipras telefonicznie rozmawiał z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, głównie o problemach energetyki. Niewiele o tej rozmowie wiadomo, oprócz tego, co przekazał portalowi EurActiv rosyjski ambasador Władimir Czyżow. Obaj, Tsipras i Putin, „omówili sytuację i plany na przyszłość po anulowaniu przez Rosję projektu South Stream.” Putin powiedział greckiemu premierowi, że nowy gazociąg Turkish Stream, transportujący rosyjski gaz dla Europy Południowej i Zachodniej ma przebiegać przez Turcję do granicy greckiej. Tu ma powstać węzeł, ale nie wiadomo, kto sfinansuje tę inwestycję.
Turcja i Gazprom uzgodniły kierunki dalszych prac nad realizacją projektu Turkish Stream. Poinformował o tym szef Gazpromu Aleksiej Miller mówiąc o wynikach swojej wizyty w Turcji. Turecki minister energetyki Tanerem Yildiz wspólnie z Millerem wytyczyli zarys przebiegu lądowego odcinka rury na terenie Turcji. Pierwsza nitka gazociągu, długości 900 km. będzie mieć przepustowość 15,75 mld m3 rocznie, ale z gotowymi czterema nitkami rura będzie transportować 63 m3 gazu rocznie. Z tego wolumenu gazu ponad 47 mld m3 rocznie będzie dostarczane do nowego węzła gazowego na granicy turecko-greckiej. Turcja ustaliła z Gazpromem 8 lutego, że chce pobierać tym szlakiem 16 mld m3 rocznie.
Budowę podmorskiej części Turkish Streamu będą realizować firmy rosyjskie, związane z Gazpromem, lądową część ma ułożyć turecki koncern państwowy Botas. W ubiegłą sobotę Miller powiedział w wywiadzie dla tureckiej agencji Anadolu, że prawdopodobnie gazociąg z morza wejdzie na ląd w Turcji w okolicach Kiyikoy, małej miejscowości w północno-zachodniej Turcji, na wybrzeżu czarnomorskim. Następnie przejdzie przez miasto Luliburgas i zakończy się na granicy turecko-greckiej. Powiedział też, że pierwszy przepływ gazu rozpocznie się w grudniu 2016 r., ale nie podał dokładnego terminu. W projekcie weźmie się pod uwagę rosnące zapotrzebowanie na gaz w rejonie Stambułu.
Na zakończenie rozmów w Turcji, Miller wraz z ministrem Yildizem dokonali przeglądu trasy przebiegu rury przelatując helikopterem nad tą trasą. Nad niektórymi odcinkami przelot był kilkakrotnie powtarzany, aby lepiej dostrzec uwarunkowania szczególnej troski o ochronę środowiska – podkreślił Yildiz. W najbliższej przyszłości ma zostać przygotowana dokumentacja tureckiego odcinka Turkish Stream. Przygotuje ją mieszana komisja składająca się ze specjalistów Gazpromu oraz tureckiej korporacji naftowej Botas Pipeline.
Nie są jeszcze rozstrzygnięte kwestie ceny gazu, Yıldız powiedział dziennikarzom, że dla Turcji jest to wrażliwy temat. Poświęcone cenom będzie trzecie spotkanie w Gazpromem w jeszcze w tym tygodniu i strony spodziewają się osiągnąć porozumienie.
Miller wyraził w czasie wizyty w Turcji przekonanie, że Turkish Stream nie będzie musiał stosować się do uciążliwego prawa UE. Tymczasem Marosz Szewczowicz, wiceszef Komisji Europejskiej ds. Spraw Energetyki ostrzegł, że Turkish Stream może stworzyć problemy prawne, nie mniejsze niż South Stream. Komisja Europejska sygnalizowała kilkukrotnie, że nie wierzy w powodzenie projektu. Yildiz zajął wyważone stanowisko – jego zdaniem przy ogromnych projektach energetycznych zawsze pojawiały się pewne kontrowersje i zagrożenia prawne. „Turcja ma już takie doświadczenia z TANAP, z rurami Baku-Tbilisi-Ceyhan i Kirkuk-Yumurtalik Pipeline. Najważniejsze jest, aby strony miały wolę polityczną przezwyciężenia takich problemów. Wola polityczna Turcji, stabilność naszego państwa jest wystarczająco silna, aby poradzić sobie – powiedział Yildiz.
Poważnym problemem – zdaniem tureckiego ministra – jest obecny brak infrastruktury, która umożliwi odbiorcom europejskim odbiór gazu z węzła w Ipsala na granicy turecko-greckiej. Gazprom podkreśla, że państwa UE muszą same w pełni sfinansować gazociągi i interkonektory składające się na tę infrastrukturę. Tymczasem – zwraca uwagę agencja Anadolu – Bruksela milczy w tej sprawie, choć Kreml zapowiada, że ostatecznie wstrzyma tranzyt gazu przez Ukrainę już w 2019 r.
Państwa Unii Europejskiej jeszcze się na nic nie zdecydowały, choć Moskwa zapowiada, że muszą jak najszybciej zainwestować w infrastrukturę przesyłową, żeby odbierać gaz z granicznego węzła, który Gazprom bezpodstawnie nazywa hubem. Jednak według przekazu Władimira Czyżowa, Putin w rozmowie z Tsiprasem był uzyskał pewność, że plany rosyjskie będą zagrożone tylko w przypadku wspólnej decyzji państw UE o ograniczeniu importu gazu z Rosji. A w to Putin nie wierzy. Sojusznicy jak Grecja i Węgry zablokują sankcje wobec Gazpromu.
Wydaje się natomiast, że sam Tsipras nie wierzy w Turkish Stream. I że zaczyna dostrzegać pewne fakty, świadczące o kryzysie finansowym Rosji. Wie już na pewno, że mało realne jest liczyć na finansową i gospodarczą pomoc Kremla, która zapewniłaby rządowi Syrizy, sfinansowanie wszystkich potrzeb i obietnic wyborczych przez okres najbliższych miesięcy. Ma zatem prawdopodobnie świadomość, że jego rządy są zależne od pomocy finansowej z Unii Europejskiej. Będzie się targował, ale mając na uwadze uwarunkowania, nie przetarguje.
Na wczorajszym szczycie gazowym w Sofii byli obecni przedstawiciele Aten i weszli w skład grupy roboczej, która ma przygotować plan zmian w zapotrzebowaniu na gaz krajów Europy Południowowschodniej oraz kosztorys budowy niezbędnej infrastruktury. Choć Węgry – także sojusznik Rosji w Unii Europejskiej – wstrzymały się od przystąpienia do tej grupy. Ateny uczestniczą także w realizacji projektu Wertykalnego Korytarza Gazowego łączącego Grecję, Bułgarię i Rumunię. Zaakceptowały włączenie do tego projektu swojego terminala LNG w Vasillikos, który niebawem zostanie ukończony.
Po wyborach Syriza złagodziła swój prorosyjski przekaz między innymi wycofując się z postulatu opuszczenia NATO, czy odebrania baz Amerykanom. Ale minister energetyki i lider skrajnie lewicowej frakcji tej partii Panagiotis Lafazanis kilka razy powiedział, że Ateny są przeciw jakimkolwiek sankcjom wobec Rosjan. Jednakże dla Kremla są to gesty. Konkretem byłby udział rosyjskiego kapitału wbrew Brukseli w prywatyzacji drugiej części portu w Pireusie, dużych firm komunalnych, elektrowni, infrastruktury energetycznej (operator gazociągów DESFA) i zasobów ropy i gazu. Pod warunkiem, że są. Jednak tu Rosja trafiła na mur ideologiczny. Syriza i jej lider-premier są zaciekłymi przeciwnikami prywatyzacji czegokolwiek, choćby tylko częściowej i na rzecz Moskwy.
W sprawie prywatyzacji dużo łatwiej byłoby jej porozumieć się ze skrajnie prawicową partią Anel, która jest jeszcze bardziej prorosyjska niż Syriza. Jej liderzy są w bliskich stosunkach prywatnych z niektórymi rosyjskimi oligarchami. Financial Times twierdzi, że szef tej partii, Panos Kamenos, obecnie minister obrony, ma bliski kontakt z rosyjskim miliarderem Konstantinem Malofiejewem, który jest na czarnej liście sankcji UE i USA, a według Kijowa finansował rosyjskich terrorystów na wschodzie Ukrainy i wspomagał rosyjską okupację Krymu.
Niepewność, jeśli chodzi o przyszłą postawę Grecji, potwierdzają rynki. Ze względu na obawy o napięcia między Atenami a ich wierzycielami traciły wczoraj Wall Street i rynki azjatyckie. Analitycy rynków finansowych obawiają się efektu podobnego do znanego z 2012 roku rozlewania się kryzysu z Grecji na finanse w innych krajach i międzynarodowych instytucjach finansowych. Nadal możliwe załamanie budżetowe w Grecji to zagrożenie dla całej strefy euro do której należy ten kraj. Jeśli rynki finansowe nie są pewne stanowiska Aten, to tym bardziej nie będą pewni inwestorzy z sektora energetycznego. Wielkim wygranym tej sytuacji jest Bułgaria, w którą prędzej zainwestują zaufanie partnerzy europejscy i amerykańscy, co już jest widoczne.