Sytuacja hydrologiczna Krymu jest bardzo trudna. Rosjanie podejmują kroki aby zaradzić problemowi, są to działania doraźne i nie przynoszące oczekiwanych skutków. Wojna o wodę nie jest wykluczona, jednak na razie Rosjanie stosują inne metody perswazji na Ukrainę i społeczność międzynarodową – mówi Krzysztof Nieczypor, analityk i ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich, w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Czy na Krymie brakuje wody? Czemu można usłyszeć o kryzysie hydrologicznym?
Według publicznie dostępnych danych sytuacja z zapasami wody na Krymie jest bardzo trudna. Na początku lipca w krymskich zbiornikach znajdowało się około 82 mln m sześc. wody. Dla porównania rok temu, kiedy sytuacja hydrologiczna była nazywana skomplikowaną w zbiornikach tych znajdowało się ok. 200 mln m sześc. wody. To oznacza, że w ciągu roku zapasy wody spadły o ponad połowę.
Krymskie władze co roku informują o trudnościach związanych z brakiem wystarczającej ilości wody. To pokazuje, że problem z roku na rok staje się coraz poważniejszy, a wysiłki mające na celu zmienić sytuację nie przynoszą oczekiwanych efektów.
Cały problem jest spowodowany dwoma czynnikami. Pierwszy związany jest z zamknięciem Kanału Północnokrymskiego, który dostarczał wodę z Dniepru. Tą drogą trafiało ok. 85 procent wody wykorzystywanej na Krymie. Drugi czynnik to zmiany klimatu i anomalia pogodowe. Dotychczas zapasy wody na Krymie generowały wiosenne roztopy śniegu wysoko w górach na południu półwyspu. Woda ta spływała potokami do rzek a stamtąd trafiała do zbiorników wodnych. W tym roku w górach praktycznie nie było śniegu co spowodowało, że koryta rzek na wiosnę pozostały puste. Dodatkowo wysoka temperatura i niewielkie opady w dalszej części roku pogłębiły tę skomplikowaną sytuację.
BiznesAlert.pl: Jakie działania podejmowała Rosja przez ostatnie lata, aby uniezależnić Krym od wody z Dniepru?
Rosjanie po zamknięciu Kanału Północnokrymskiego rozpoczęli realizacje federalnego programu celowego, który miał za zadanie znaleźć alternatywy do ukraińskich dostaw wody na Krym. Ramy czasowe tego programu przewidywały, że w okresie 2015 do 2020 roku na program ten zostanie wydane około 65,7 mld rubli (ok. 3,6 mld zł). W ramach tych funduszy na półwyspie miało powstać 69 obiektów hydrologicznych, takich jak zbiorniki retencyjne, wodociągi, kolektory czy studnie artezyjskie. Plan jednak nie przyniósł spodziewanych efektów. Pomimo wydania miliardów rubli problem z wodą cały czas postępuje. W tym roku zdecydowano się na zwiększenie finansowania programu do 87,5 mld rubli (ok 4,7 mld zł), przy jednoczesnym zapobiegliwym zmniejszeniu zakresu inwestycji do 21 obiektów oraz wydłużeniu czasu wykonania do końca 2022 roku.
W konsekwencji Rosjanie realizują najprostsze, najmniej kosztowne, ale i najmniej efektywne zadania, czyli budowę studni artezyjskich i napełnianie zbiorników wodą z nich pochodzącą. W krótkiej perspektywie czasu to działanie się sprawdza, ale w dłuższej przyniesie katastrofalne skutki dla całego ekosystemu Krymu. Masowe wiercenie studni artezyjskich doprowadza do obniżania poziomu wód gruntowych a przez to zasalanie gleby. W dłuższym okresie spowoduję to niezdatność do użytku tych ziem w celach rolniczych. Rosjanie też przez pięć lat nie zdołali określić podziemnych zapasów wody, którą mogliby wydobywać.
Różne pomysły i idee dotyczące wody na Krymie są kolportowane przez rosyjskie media z bardzo dużą częstotliwością. Co jakiś czas informuje się o znalezieniu złotego środka, który pozwoli na zaspokojenie potrzeb hydrologicznych półwyspu. Mówiło się już o instalacjach odsalania wody wzorem Izraela czy Arabii Saudyjskiej, o których mówił podczas swojej pierwszej wizyty na Krymie w 2014 roku premier Rosji Dimitrij Miedwiediew, mówiło się o budowie wodociągu przez cieśninę Kerczeńską z regionu Kubania, mówiło się nawet o podziemnym wodociągu czerpiącym wody z rzeki Don. Dodatkowo ostatnio mówi się o wykorzystaniu samolotów i „bombardowaniu” nieba jodkiem srebra w celu wywołania deszczy. O tym się ciągle mówi, ale na mówieniu z reguły się kończy. To jest spowodowane bardzo dużymi kosztami tych projektów oraz trudnościami logistycznymi. Dodatkowo, przesył wody z Kubania, który sam cierpi na deficyt wody też nie wydaje się najlepszym pomysłem.
BiznesAlert.pl: Jak do problemu wody na Krymie odnosi się Ukraina? Na początku roku pojawiały się informację, że rozważane jest przywrócenie dostaw wody na okupowany półwysep na zasadach komercyjnych. Czy to realny plan?
Tak, po mianowaniu nowego premiera Ukrainy Denisa Szmychala mówił on publicznie o takiej możliwości, podobnie jak przewodniczący partii Sługa Narodu Dawid Arachamia. Była to forma sondowania opinii publicznej i jej reakcji na taki scenariusz. Te plany wynikały z rosyjskich prób połączenia kwestii uregulowania sytuacji na Donbasie z dostawami wody na Krym. Warto podkreślić, że zaprowadzenia pokoju na Donbasie było jednym z sztandarowych postulatów prezydenta Zełeńskiego. Te działania były próbą podjęcia ryzyka i sprawdzenia jak zareaguje społeczeństwo. Reakcja jednak była przewidywalna. Rozpoczęły się liczne demonstracje pod budynkiem ukraińskiego parlamentu i siedzibą prezydenta Ukrainy. To doprowadziło, że Zełeński poniekąd zmuszony, publicznie zadeklarował, że dostawy wody na Krym zostaną przywrócone dopiero po powrocie okupowanego Krymu do Ukrainy. W międzyczasie pojawiły się też pomysły np. prywatyzacji Kanału Północnokrymskiego, która otworzyła by możliwość przesyłu wody na Krym przez podmiot prywatny, poza kuratela ukraińskiego państwa. Jednak temat ucichł i na razie nie jest wcielany w życie.
BiznesAlert.pl: Czy wojna o wodę na Krymie to realny scenariusz?
Przede wszystkim Rosja zintensyfikowała starania o zmianę podejścia Ukrainy dotyczącego dostaw wody poprzez fora organizacji międzynarodowych, głównie ONZ. Takim działaniem było m.in wystosowanie na początku czerwca listu do sekretarza Generalnego ONZ przez była prokurator Krymu, a obecnie deputowaną do Dumy Natalię Pokłońską. Pokłońska w liście tym zarzucała ukraińskim władzom celowe doprowadzanie do kryzysu humanitarnego na Krymie i nazywała jej działania bezprawnymi. Jako argument podkreślała, że Dniepr jest rzeką międzynarodową, która zaczyna swój bieg w Rosji. Ten argument nie jest jej autorstwa, bo kilka lat temu Władimir Żyrinowski, kontrowersyjny szef partii Ludowo Demokratycznej, wzywał do przekierowania koryta rzeki Dniepr po rosyjskiej stronie tak, aby woda trafiała do Donu.
Rosyjskie próby zdobycia poparcia międzynarodowego na razie jednak nie osiągają skutku. Zachód nie wywiera póki co presji na Ukrainę w tej sprawie.
Kolejnym elementem perswazji względem Ukrainy jest straszenie konfliktem zbrojnym i siłowym przejęciem zbiornika Kachowskiego, w którym bieg zaczyna kanał Północnokrymski. Mówili o tym niedawno wysocy rangą emerytowani wojskowi ze Stanów Zjednoczonych i Ukrainy. Pretekstem do rozpoczęcia działań miałoby być wielkie ćwiczenia wojskowe Kaukaz-2020, które odbędą się we wrześniu. Z perspektywy strategicznej, takich działań od 2014 roku nie można wykluczyć. Inwazja na Gruzja w 2008 roku była poprzedzone właśnie takimi ćwiczeniami wojskowymi. Ryzyko inwazji zawsze jest większe, kiedy komplikuje się sytuacja wewnętrzna w Rosji. A rankingi poparcia prezydenta Putina wskazują, że nie jest to komfortowa sytuacja dla rosyjskich władz.
Sama operacja wojskową prawdopodobnie polegałaby na zajęciu Zbiornika Kachowskiego, znajdującego się ponad sto kilometrów od cieśniny Perokopskiej, lub 400 km od Donbasu. Oznacza to, że musiałaby to być duża operacja wojskowa, angażująca wszystkie rodzaje sił zbrojnych Rosji. Inaczej niż w przypadku aneksji Krymu w 2014 roku, kiedy to trzon działań wzięły na siebie siły specjalne i wojska powietrzno-desantowe. Ponadto, Rosja musiałaby się liczyć ze starciem z armią ukraińska, które jest już w znacznie innym stanie niż w 2014 roku. Od tego czasu przeszła głęboka modernizację, poza tym jest ostrzelana w Donbasie. To wszystko zsumowane razem pokazuje, że opcja militarna wcale nie jest pewna, bo koszty mogą przewyższyć potencjalne zyski.
Kanału Północnokrymskiego nie da się uruchomić z dnia na dzień. Szacuje się, że taka operacja zajęłaby kilka miesięcy. Dodatkowo kanał ten jest mocno zdegradowany. Od czasów sowieckich nie był on modernizowany co powoduję, że nawet 50 procent wody „zanika” podczas jej transportu. Samo zdobycie Zbiornika Kachowskiego i kanału jest jedynie połową sukcesu. Drugą połową byłoby jego sprawne uruchomienie. Operacja wojskowa to potężne wyzwanie, i nie wiadomo czy biorąc wszystkie czynniki pod uwagę, Rosję na nie stać.
Jednak Rosjanie liczą, że utrzymując napięcie i strasząc interwencją zbrojną zmuszą ukraińskie władze do ustępstw. Albo doprowadzą do niepokojów społecznych i wybuchu kolejnego majdanu. Rosja chciałaby aby Ukraina była państwa słabym, rozdartym, zdestabilizowanym i niezdolnym do obrony. Bez mocy decyzyjnej jak na początku 2014 roku. To byłaby szansa dla Rosji, aby albo powtórzyć operacje jak z Krymem w 2014 roku, albo doprowadzić do korzystnego wyniku wyborów opcji pro rosyjskiej, która przywróciłaby dostawy wody na Krym. Na razie jednak nie zanosi się na taki scenariusz, a sama Ukraina umiejętnie wykorzystuje rosyjskie groźby do motywowania Zachodu do utrzymania polityki izolacji i sankcji wobec Rosji. Patrząc szerzej, każda ze stron zyskuje na podnoszeniu napięcia i straszeniu wojną.
Warto opisać jeszcze element do rosyjskiej narracji wobec wody z Ukrainy. Politycy krymscy, m.in przewodniczący krymskiego parlamentu Władimir Konstantinow powiedział, że nawet gdy Ukraińcy otworzą kanał, Rosjanie nie będą z niego korzystać z dwóch powodów. Pierwszy to obawa przed celowym zatruciem wody a drugi to, że … Rosja nie będzie współpracować z terrorystami. Takie wypowiedzi mają charakter propagandowy, i niewiele mają wspólnego z rzeczywistością, jednak pokazują rosyjski sposób podejścia do problemu.
Rozmawiał Mariusz Marszałkowski