Jak poinformował portal Gramwzielone.pl, Wielka Brytania jasno opowiadałą się dotąd na forum Unii Europejskiej za redukcją emisji CO2. Jednocześnie pozostawała w tyle z realizacją unijnych celów w zakresie OZE – mimo, że ostatnie liczby brytyjskiego sektora wiatrowego czy fotowoltaicznego naprawdę robią wrażenie.
Jeśli jednak Brexit się dokona, wówczas Brytyjczycy nie będą już musieli się martwić o to, czy zrealizują unijny cel udziału zielonej energii na 2020 r. Taka perspektywa tworzy niepewność dla brytyjskiego sektora OZE. Brytyjczycy mogą bowiem wyjść z długookresowej perspektywy planowania celów polityki energetycznej, jaką dawała strategia Unii Europejskiej, i bardziej narazić swój rynek energii na krótkowzroczne decyzje krajowych polityków, podytkowane perspektywą kolejnych wyborów.
Na ocenę, jak na brytyjski rynek OZE wpłynie Brexit, jest z pewnością za wcześnie. Wiele będzie zależeć od zmian w brytyjskim rządzie. Dotychczasowy gabinet Davida Camerona zarządził odwrót od lądowej energetyki wiatrowej i drastycznie obniżył wsparcie dla brytyjskich prosumentów chcących zainwestować w małe instalacje fotowoltaiczne.
Brytyjski cel udziału źródeł odnawialnych w krajowym zużyciu energii na rok 2020 został wyznaczony – podobnie jak dla Polski – na 15 proc., przy celu na poziomie 20 proc. dla całej Unii Europejskiej. Natomiast jak podał w lutym br. Eurostat, udział OZE w krajowym miksie energetycznym za rok 2014 r. wyniósł w przypadku Wielkiej Brytanii tylko 7 proc.
Ostatnie decyzje Londynu w zakresie OZE nie pozwalały brytyjskiej branży OZE patrzeć w przyszłość z optymizmem. Informacje o pogarszaniu warunków do rozwoju źródeł odnawialnych kolidowały jednak z kolejnymi rekordami inwestycji w brytyjskim sektorze offshore czy w fotowoltaice.
O ile Brytyjczycy praktycznie zastopowali rozwój lądowej energetyki wiatrowej, wprowadzając ograniczenia administracyjne w budowie wiatraków i ograniczając wsparcie na poziomie operacyjnym, o tyle Wielka Brytania była atrakcyjnym miejscem do lokowania morskich farm wiatrowych, o czym świadczą oddane do użytku i rozpoczęte w ostatnich miesiącach gigantyczne projekty offshore. Wielka Brytania na koniec 2015 r. posiadała morskie farmy wiatrowe o łącznej mocy aż 5,06 GW. To niemal 50 proc. całkowitego potencjału offshore w Europie.
Będąca efektem Brexitu niestabilność rynków finansowych w szczególny sposób może jednak uderzyć właśnie w inwestycje w morskiej energetyce wiatrowej, których opłacalność jest szczególnie narażona, ze względu na ogromną skalę inwestycji, na wahania kosztów finansowania. Offshore w szczególności wymaga stabilnej perspektywy dla inwestorów – zapewnianej dotąd w dużej mierze przez ramy unijnej polityki energetyczno-klimatycznej.
Mniej na Brexicie może stracić brytyjski sektor PV. Tutaj z pewnością w kolejnych latach zaczną dominować małe instalacje, nastawione na autokonsumpcję, których właściciele będą chcieli w ten sposób zmniejszyć swoje koszty energii – nie oglądając się na wprowadzane przez Londyn nowe regulacje w zakresie systemu wsparcia.
Patrząc na liczby brytyjskiego sektora OZE można odnieść wrażenie, że fotowoltaika w Wielkiej Brytanii ma się świetnie. To jednak głównie efekt wygaszanego wsparcia. Inwestorzy, mając gwarancję wsparcia przysługującego im jeszcze przez wiele lat na zasadach obowiązujących w momencie uruchomienia produkcji energii, spieszyli się w ostatnich miesiącach z oddaniem do użytku swoich elektrowni PV, aby załapać się jeszcze na wyższe wsparcie.
W międzyczasie atrakcyjne wsparcie dla naziemnych farm fotowoltaicznych, mogących funkcjonować wcześniej w atrakcyjnym systemie zielonych certyfikatów, zostało zastąpione systemem aukcji, gdzie fotowoltaika musi walczyć o kontrakty na sprzedaż energii z innymi technologiami.
Pierwszą aukcję w Wielkiej Brytanii co prawda wygrało kilka projektów fotowoltaicznych, jednak ich zwycięzcy zaproponowali tak niskie ceny za energię, że trudno się spodziewać, aby te projekty zostały zrealizowane.
Dodatkowym problemem brytyjskiego sektora farm PV w realiach systemu aukcyjnego jest fakt, że Londyn w zasadzie nie organizuje aukcji.
Po pogorszeniu warunków dla rozwoju lądowych farm fotowoltaicznych, brytyjski rząd niespodziewanie obciął taryfy gwarantowane przysługujące za produkcję energii z najmniejszych instalacji.
Mimo pogorszenia się klimatu do inwestycji w fotowoltaikę, Brytyjczycy tylko w I kwartale tego roku zainstalowali niesamowity potencjał ponad 1,5 GW systemów fotowoltaicznych. To zdecydowanie najlepszy wynik w Europie, a do rangi symbolu urasta fakt, że w ubiegłym miesiącu brytyjskie elektrownie fotowoltaiczne wyprodukowały więcej energii niż działające w elektrownie węglowe.
Na razie nie wiadomo, w którym kierunku pójdzie brytyjska polityka w zakresie OZE, już nieograniczona unijną polityką klimatyczno-energetyczną.
Rozwoju domowych i lokalnych, zaprojektowanych z myślą o konsumpcji własnej odnawialnych źródeł energii Brexit nie powinien jednak zatrzymać. Instalacje OZE na Wyspach, z których energia jest konsumowana na miejscu, są bowiem blisko grid parity, a OZE zaczyna opłacać się także bez preferencyjnego traktowania przez rząd.
Świadczy o tym fakt, że dachy hal brytyjskich fabryk czy obiektów handlowych zapełniają się instalacjami fotowoltaicznymi, zaprojektowanymi z myślą o cięciu kosztów zakupu energii z sieci.
Jak wynika z ostatnich informacji Eurostatu, ceny energii elektrycznej dla gospodarstw domowych zbliżają się na Wyspach do poziomu 0,25 euro/kWh, przy czym Wielka Brytania ma najwyższy w Europie udział samego składnika kosztu energii w taryfie dla gospodarstw domowych (dodatkowe opłaty i podatki na brytyjskich rachunkach za energię należą póki co do najniższych w Europie).
Ta sytuacja nie powinna się zmienić, a ceny energii na Wyspach mogą nadal rosnąć – i to bez względu na to, czy Wielka Brytania będzie członkiem Unii Europejskiej czy nie. Brytyjskiej energetyce grożą niedobory mocy i wymaga ona inwestycji, których koszty z pewnością zostaną przeniesione na odbiorców.
Kluczowy projekt energetyczny Brytyjczyków, czyli budowa nowej elektrowni jądrowej Hinkley Point C, zostanie zrealizowany tylko, gdy Londyn zapewni mu preferencyjne warunki. Brytyjski rząd chce zagwarantować francuskiemu EDF za produkcję energii z Hinkley Point C przez 30 lat kwotę 92,5 funtów/MWh. To cena wysoka, zwłaszcza gdy popatrzymy na ceny energii na hurtowych rynkach energii w Europie. W ramach mechanizmu kontraktów różnicowych Brytyjczycy mają dopłacać EDF różnicę między tą ceną, a ceną energii uzyskaną przez EDF na rynku.
Wychodząc z Unii Europejskiej Londyn nie będzie musiał martwić się o zgodę Brukseli na pomoc publiczną dla brytyjskiej energetyki, nie będzie musiał pytać o zdanie kształtując swoje regulacje dla rynku energii i nie będzie musiał rozliczać się z realizacji unijnego celu OZE czy ograniczania emisji CO2. Na razie nie wiadomo, w którym kierunku pójdzie wobec takiej sytuacji brytyjska energetyka, jednak Wielka Brytania na pewno nie skorzysta z rezygnacji ze stabilności wynikającej z długofalowej, niezmienianej na skutek kolejnych wyborów perspektywy, jaką daje unijna polityka energetyczna i klimatyczna.
– Kolektywna wola Unii Europejskiej pełniła ważną rolę w zakresie polityki klimatycznej, zarówno na scenie międzynarodowej jak i w Wielkiej Brytanii. Brytyjskie cele w zakresie energii odnawialnej zostały uzgodnione z Brukselą, jednak opuszczenie UE sprawia, że ulegają one zawieszeniu (…) Mimo wstrzymywania wsparcia dla czystej energii, Wielka Brytania ma silne krajowe regulacje wyznaczające cele redukcji emisji CO2. Jednak Boris Johnson, obecnie najbardziej prawdopodobny przyszły premier Wielkiej Brytanii, jest sceptykiem w kwestii zmian klimatu – pisze Damian Carrington z brytyjskiego Guardiana.