KOMENTARZ
Aleksandra Gawlikowska-Fyk
Polski Instytut Spraw Międzynarodowych
Jednym z największych europejskich wyzwań nowego rządu będzie (a dokładniej – pozostaje) polityka klimatyczna, wymieniana niemalże jednym tchem obok fali migracji i kryzysu strefy euro. Szczególnie teraz, podczas szczytu klimatycznego w Paryżu temat stał się wszechobecny. Ale to nie COP21 jest decydujący dla kształtu polityki klimatycznej UE, w tym dla Polski. Polskie zobowiązania są już bardzo dobrze określone technicznym językiem unijnej legislacji.
W ferworze dyskusji o tym, czy podczas trwającej Konferencji Stron uda się osiągnąć globalne porozumienie, jaki będzie jego prawny kształt, co taka naprawdę kryje się za tzw. wkładami krajowymi (INDC) i jakie warunki postawią najwięksi gracze (USA czy Chiny), umknął podstawowy, choć znany powszechnie fakt, że UE ustaliła już własny i nieodwołalny cel redukcji emisji na 2030 r. (40%) na szczycie Rady Europejskiej w październiku 2014 r. Cel został potwierdzony i przyjęty jako wspólne stanowisko negocjacyjne państw członkowskich na szczyt klimatyczny.
Zatem choć z perspektywy Polski Paryż jest istotny m.in. po to, by wykreować równe warunki konkurencji w globalnej gospodarce, to kluczowe znaczenie ma obecny i przyszły kształt głównego unijnego instrumentu służącego redukcji CO2 – systemu handlu uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych. Zaanonsowana już reforma ETS, której celem jest wykreowanie wyższej ceny uprawnień, zdecyduje bowiem o kosztach wytwarzania energii elektrycznej z paliw kopalnych, a także o obciążeniach dla innych przemysłów objętych systemem, m.in. hutniczego, cementowego, papierniczego. Przedmiotem negocjacji na forum UE będzie też redukcja gazów cieplarnianych w sektorach non-ETS. Już dziś te sprawy wymagają znacznie większej uwagi i przemyślanej strategii. Niezależnie, od tego co się stanie w Paryżu.