KOMENTARZ
Wojciech Jakóbik
Redaktor naczelny BiznesAlert.pl
Rosyjski plan ominięcia Ukrainy w tranzycie gazu za pomocą gazociągu do Turcji stoi pod znakiem zapytania. Nie przeszkadza to jednak Moskwie w rozgrywaniu nim Unii Europejskiej.
Przedstawiciele spółki South Stream Transport odpowiedzialnej za budowę gazociągu z Rosji do Turcji przekonują, że negocjacje na temat budowy pierwszej nitki Turkish Stream trwają niezależnie od starań rządu rosyjskiego o podpisanie porozumienia międzyrządowego z Ankarą.
– Negocjujemy obecnie z szeregiem firm w celu podpisania kontraktu na pierwszą nitkę – podał anonimowy przedstawiciel spółki cytowany przez agencję Prime.
Gazprom szacuje, że budowa czterech nitek Turkish Stream będzie kosztować 11,4 mld euro. Pierwsza ma kosztować około 4,3 mld euro. Cztery linie mają mieć w sumie przepustowość 63 mld m3 czyli po 15,75 mld m3 rocznie jedna.
South Stream Transport szuka jednak nowego kontraktora na położenie pierwszej nitki. Rozwiązała ona kontrakt z włoskim Saipemem.
Rząd Turcji przesłał stronie rosyjskiej projekt umowy międzyrządowej o wspólnej budowie gazociągu Turkish Stream. Informację potwierdziło rosyjskiej agencji Interfax źródło w tureckim ministerstwie energetyki.
W projekcie mowa jest jedynie o budowie jednej nitki gazociągu – podkreślił turecki rozmówca agencji. To potwierdzenie przewidywań BiznesAlert.pl z 19 sierpnia tego roku. Informację potwierdził turecki minister energetyki Taner Yildiz, zaznaczając, że strona turecka „czeka na odpowiedź”.
Dwa dni temu pojawiła się informacja, że to strona rosyjska zaproponowała rządowi w Ankarze, aby na początek strony podpisały porozumienie międzyrządowe o realizacji jednej nitki Turkish Stream, zamiast czterech. Wczoraj wieczorem (19 sierpnia) agencja TASS dowiedziała się ze źródła w Moskwie „zbliżonego do negocjacji z Ankarą”, że strona rosyjska nie otrzymała jeszcze tureckiego projektu umowy o Turkish Stream.
Według źródeł tureckich, to Gazprom przeanalizował konfigurację gazociągu Turkish Stream i ocenił, że przepustowość magistrali powinna być w ogóle dwa, a nawet czterokrotnie mniejsza niż pierwotnie zakładano. A zakładano, że ta przepustowość wyniesie po zakończeniu wszystkich czterech nitek 63 mld m3 rocznie.
Rosjanie zaczynają znów żonglować projektami w celu zmylenia opinii publicznej i swoich partnerów w Europie. W dyskusji na temat dostaw na Bałkany pojawił się znów zapomniany South Stream.
Więcej: Gazprom dostosowuje taktykę do nowych realiów
Były minister energetyki Bułgarii i przewodniczący Bułgarskiej Partii Socjalistycznej Dragomir Stojnew ocenił, że jego kraj jest gotowy do natychmiastowego rozpoczęcia budowy swojego odcinka South Stream. Jest według niego najlepiej przygotowany pod względem technicznym i organizacyjnym. Sofia ma także posiadać specjalny mechanizm finansowania inwestycji, który pozwala na natychmiastowe wbicie łopaty w ziemię na placu budowy.
Komentarz Stojnewa to odpowiedź na sygnał od prezydenta Rosji Władimira Putina, który zadeklarował, że Moskwa jest gotowa do bliskiej współpracy z Bułgarią w ramach różnych projektów, także energetycznych jak South Stream. Minister energetyki Bułgarii Temenużka Petkowa przyznała, że jej kraj nigdy nie wycofał się z projektu.
Został on zablokowany przez Komisję Europejską ze względu na zastrzeżenia odnośnie formuły przetargów na rury oraz zgodności z trzecim pakietem energetycznym UE ograniczającym monopole. Gazprom nie chciał dostosować inwestycji do tych wymogów, dlatego, szczególnie po agresji rosyjskiej na Ukrainie, Bruksela wykluczyła poparcie inwestycji. Bez jej zgody Bułgaria musiała wycofać się z przygotowań do budowy swojego odcinka. Mimo to wyraża stale poparcie dla South Stream, nawet po porzuceniu projektu przez Władimira Putina, który w grudniu 2014 roku go anulował.
Alternatywa miał być Turkish Stream, czyli gazociąg z Rosji do Turcji. Jednakże Ankara nie godzi się na warunki Rosjan i chce tylko jednej nitki, zamiast czterech.
Stojnew przypomina, że za jego czasów w ministerstwie energetyki Bułgaria nie dostała oficjalnej informacji o zakończeniu projektu South Stream. Słowa Putina wspomniane wyżej potwierdzałyby, że Moskwa w każdej chwili może wrócić do tego rozwiązania. Pozostaje jednak opór Komisji Europejskiej, która nie chce zgodzić się na projekt także ze względu na to, że podkopałby on pozycję Ukrainy jako kraju tranzytowego, co zwiększyłoby jej destabilizację.
Z nieoficjalnych informacji rosyjskiego dziennika Wiedomosti wynika jakoby Grecja, Macedonia, Serbia i Wegry omawiały możliwość przedłużenia gazociągu Turkish Stream o odcinek do Austrii. Rozmowy dotyczą budowy magistrali o długości 1300-1400 km, która mogłaby ruszyć w 2019 roku.
We wrześniu ma odbyć się spotkanie szefów resortów spraw zagranicznych tych państw w celu podpisania memorandum o budowie gazociągu z Turcji do Austrii. Pierwsze spotkanie w tej sprawie odbyło się już 25 czerwca.
Chodzi o gazociąg Tesla o przepustowości 27 mld m3, którego koszt jest szacowany na 4-5 mld euro. Wrześniowe spotkanie ma pozwolić na ustalenia odnośnie przeprowadzenia studium opłacalności projektu. Kraje mają także zabiegać o status Projektu Wspólnego Interesu (PCI) Unii Europejskiej, co dawałoby mu dofinansowanie i wsparcie polityczne Brukseli.
Minister spraw zagranicznych Węgier powiedział Wiedomostiom, że Tesla mogłaby odbierać gaz nie tylko z rosyjskiego Turkish Stream ale także z Gazociągu Transanatolijskiego (TANAP), którym na początku następnej dekady ma popłynąć surowiec z Azerbejdżanu. Dodał, że Tesla ma uwzględniać przesył na rewersie, czyli z Austrii do Turcji. Przedstawiciele Gazpromu odmówili komentarza w tej sprawie. To jednak pustosłowie wobec przedstawionych wyżej faktów. Turkish Stream nie ma poparcia Turcji, a firmy rozmawiają jedynie o jednej nitce gazociągu. Przepustowość 15,75 mld m3 to za mało, by wysłać gaz Turkom i zapewnić znaczące dostawy dla proponowanej Tesli, Nabucco 2 czy Eastring.
Czytaj: Kosztowny blef Rosji przynosi pierwsze zyski
Poparcie stolic europejskich dla Turkish Stream ma jednak znaczenie polityczne, bo pokazuje rozdźwięk w stanowisku krajów Unii Europejskiej w stanowisku na temat konfliktu ukraińskiego. Te stolice domagają się business as usual w relacjach z Rosją i pominięcia interesu Ukrainy w planach dostarczenia nowych ilości gazu na południe kontynentu. Wybierają współpracę z reżimem Władimira Putina kosztem stabilności w Kijowie. Nawet jeśli plany związane z Turkish Stream mają obecnie małe szanse na realizację, to polityczny rozłam w Europie już teraz dyskontuje Moskwa.
Turkish Stream czeka na ostateczną decyzję Ankary na uformowanie nowego rządu lub powtórzone wybory parlamentarne. Budowa jednej nitki nie da Rosjanom zysków strategicznych poza możliwością obniżenia dostaw do Turcji przez Ukrainę. Prawdziwa walka o ominięcie tego kraju ruszyła na północy wraz z projektem Nord Stream 2, który ma poparcie firm europejskich, co urealnia jego szanse na realizację. Ostatnią przeszkodą jest opór Komisji Europejskiej broniącej tranzytowej roli Ukrainy jako czynnika stabilizującego kraj Petra Poroszenki. Bruksela nie godzi się, aby Gazprom zyskał monopol na gazociągu OPAL. Jego ograniczenie nie pozwala na wykorzystanie w pełni 55 mld m3 rocznie przepustowości Nord Stream. Będzie zatem tym większą przeszkodą dla powiększenia mocy gazociągu do 110 mld m3 rocznie planowanego w ramach projektu Nord Stream 2.
Więcej: Niemcy mają plan obrony interesów Gazpromu w Europie