KOMENTARZ
Grzegorz Makuch
Redaktor BiznesAlert.pl
Na początku maja, po spotkaniu państw G7, brytyjski minister energii i zmian klimatycznych Edward Davey powiedział, że UE musi opracować długofalową politykę stopniowego zmniejszania uzależnienia Wspólnoty od rosyjskiego gazu. Oczywiście, jest on świadom, że państwa UE w dalszym ciągu będą handlować z Rosją, jednak rzecz w tym, by zdywersyfikować źródła dostaw gazu i tym samym zmniejszyć uzależnienie Europy od Rosji.
Propozycja dywersyfikacji źródeł jest w ostatnich tygodniach często podnoszona przez Wielką Brytanię. Stoi ona jednak w jawnej sprzeczności z koncepcją unii energetycznej proponowaną przez premiera Donalda Tuska. Bowiem ta ostatnia zakłada wspólnotowe negocjacje UE z Rosją dotyczące cen gazu. Zaś dywersyfikacja – w zamyśle premiera Tuska – pojawia się tylko w kontekście importu gazu skroplonego z USA i Australii, co w sposób długofalowy nie poprawi bezpieczeństwa energetycznego UE. Tymczasem Brytyjczycy proponują koncepcję zbudowaną na jednym zasadniczym filarze: dywersyfikacji źródeł gazu, co docelowo ma zmniejszyć pobór gazu z Rosji i tym samym uniemożliwić Moskwie używania gazu jako broni. Jak widać angielska koncepcja dąży do zabezpieczenia Wspólnoty przed rosyjskim szantażem, podczas gdy koncepcja unii energetycznej zakłada wspólne negocjacje z szantażystą. Innymi słowy: Anglicy proponują zerwanie nici zależności, podczas gdy premier Tusk chce ją sformalizować.
Jednak to nie wypowiedzi polityków angielskich (ani Merkel, która od samego początku sceptycznie podchodziła do koncepcji unii energetycznej) wpędziły premiera Tuska w zakłopotanie. Uczynił to w zeszłym tygodniu komisarz ds. energii Günther Oettinger, który wprost powiedział, że nie zgodzi się na „wyznaczoną politycznie jedną cenę”, bo „dla UE gaz jest towarem, a nie bronią polityczną”. W tym kontekście warto przypomnieć, że jeszcze na początku maja Donald Tusk mówił: „Wiem, że prace Komisji idą dokładnie w kierunku rozwiązań, o których mówi polski plan unii energetycznej”. Po czym premier dodał, że „Wszyscy już w tej chwili zapoznali się z planem (unii energetycznej – GM), wszyscy go z grubsza akceptują, z różnym poziomem entuzjazmu”.
Jednak polityka energetyczna jest domeną interesów, a nie entuzjazmu. Rozumie to doskonale komisarz Oettinger i dlatego jego koncepcja dot. poprawy bezpieczeństwa energetycznego UE ogniskuje się wokół infrastruktury. Komisarz już zaproponował rozbudowę sieci gazociągów, co ma usprawnić przesyłanie surowca, a to z kolei wyrówna ceny gazu w UE. Oettinger chciałby również zwiększyć pojemność magazynową, jak i zmienić obecne przepisy dot. rezerw (poprzez zwiększenie zapasów z 30 do 60 dni). Kolejnym jego założeniem byłoby umożliwienie finansowania nawet w 75% infrastruktury niezbędnej dla uniezależnienia państw od rosyjskiego gazu.
W tym miejscu można odnotować, że byłoby to spójne z jednym z filarów proponowanej przez premiera Tuska unii energetycznej, gdyby nie fakty. Wystarczy przypomnieć, jak długo czekaliśmy na powstanie gazociągu Polska-Czechy (22 km po stronie polskiej, 10 km po czeskiej) o przepustowości 0,5 mld m3 – jest to drugie połączenie międzysystemowe, po Lasowie, uruchomione w ciągu ostatnich 11 lat, a kosztowało zaledwie 90 mln zł. Również rozbudowa połączenia Polska-Niemcy (1,5 mld m3 gazu/rocznie, koszt 267 mln zł) ma niewielki wpływ na nasze bezpieczeństwo energetyczne. W przeciwieństwie do połączenia Polska-Słowacja (176 km, koszt 1,3-1,5 mld zł) o przepustowości 10 mld m3, które jednak wciąż pozostaje na etapie projektowym i nie wiadomo, czy i kiedy zostanie zrealizowane. Tymczasem połączenie z Bratysławą jest niezbędne dla funkcjonowania Korytarza Północ-Południe, który ma umożliwić przesyłanie surowca z północy Polski, przez Słowację, Czechy i Węgry do Chorwacji (i w kierunku odwrotnym). Połączenie z Czechami, ze względu na niską przepustowość, nie może tej funkcji spełniać. Ponadto projekt interkonektora łączącego Polskę i Słowację uzyskał już wsparcie UE w ramach projektu Transeuropejskie sieci energetyczne (TEN-E). Jednak po raz kolejny decydująca okazuje się wola polityczna. Warto w tym miejscu odnotować, że połączenia Chorwacja-Węgry (7 mld m3 rocznie), jak i Węgry-Słowacja (5 mld m3 rocznie) już istnieją. Brakuje tylko połączenia Polska-Słowacja.
Jeszcze gorzej wygląda sprawa połączenia Polska-Dania (Baltic Pipe, koszt 8,6 mln EUR, dofinansowanie w ramach TEN-E 4,3 mln EUR), które jest elementem rozwoju infrastruktury w regionie bałtyckim (Baltic Energy Market Interconnection Plan – BEMIP). BEMIP jest unijną inicjatywą rozwoju infrastruktury w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, na którą Wspólnota przeznaczy niemałe środki, by poprzez lepsze „sieciowanie” zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne państw tego regionu. Tym samym gazociąg Baltic Pipe, stanowiący fundament programu BEMIP, jest również rozwinięciem Korytarza Północ-Południe na północ; wspierając integrację w regionie Morza Bałtyckiego wpisuje się on także w cele współpracy energetycznej w ramach Grupy Wyszehradzkiej. W zakresie rozwoju tej koncepcji najważniejsze jest połączenie Polska-Dania, którego realizacja została jednak zawieszona.
Pamiętając, że KE wysunęła projekt solidarności w łączach i od kilku lat forsuje politykę rozwijania połączeń międzysystemowych (które hojnie dotuje), należy zauważyć, że Warszawa w swoich działaniach niestety kompletnie nie zauważa kierunku polityki unijnej. Bowiem połączenie w Lasowie (1,5 mld) i z Czechami (0,5 mld) nie mają żadnego znaczenia dla regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Dla zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego Polski, jak i EŚW, ważne jest by w końcu powstało połączenie ze Słowacją, które jest niezbędne dla funkcjonowania Korytarza Północ-Południe. Równie ważne jest, by zbudowano Baltic Pipe, który zapewniłby temu projektowi surowiec z innego kierunku niż rosyjski (terminale LNG w Świnoujściu i na wyspie Krk nie zapewnią odpowiedniego wolumenu w dobrej cenie). Dlatego premier Polski, mając na względzie niestabilną sytuację za naszą wschodnią granicą i bezpieczeństwo Polski, jak i regionu EŚW, powinien polecieć do Norwegii i następnie Danii, a nie Niemiec i Francji. Bowiem bezpieczeństwo energetyczne osiąga się poprzez rozwiniętą infrastrukturę i bazę surowcową, a nie niespójne koncepcje.