icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Mielczarski: Ceny emisji CO2 rosną przez spekulację

Prof. Władysław Mielczarski jest pewien, że wysokie ceny EU ETS zostały wywołane przez spekulantów. Proponuje stworzenie państwowego zasobu energetycznego, czyli wydzielenie największych elektrowni, jak Opole i Kozienice. Stworzony na ich bazie koncern decydowałby o bezpieczeństwie energetycznym i co za tym idzie, także o popycie na węgiel.

– Trzeba przyznać rację Krzysztofowi Tchórzewskiemu, ministrowi energii, który zwrócił się do Komisji Europejskiej, żeby przyjrzała się temu wzrostowi. Nie ma żadnych realnych powodów, które leżałyby u podstaw tego wzrostu. Rozpoczął się on w okolicach lutego i marca, kiedy oczekiwano na wyniki sprzedaży pozwoleń na emisję za 2017 r. Zostały opublikowane przez KE 2 kwietnia. Wcześniej wytworzono wokół tego wydarzenia atmosferę przeświadczenia o wzroście cen. Okazało się to nieprawdą, bo wzrosły zaledwie o 0,3 proc. Biorąc pod uwagę duże ożywienie gospodarcze na świecie to niewielka zmiana – mówi prof. Mielczarski z Instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej.

Zauważa, że niemal w tym samym czasie zwiększono udział odnawialnych źródeł energii, co oznacza zmniejszenie emisji dwutlenku węgla. Za tym powinien pójść spadek cen EU ETS. Z niezrozumiałych powodów stało się jednak odwrotnie.

– Na rynku handlu uprawnieniami do emisji działają różne firmy. Mogą uprawnienia kupować, zgromadzić, podnosić cenę i potem sprzedawać. To typowa spekulacja. Ona już nieco się uspokoiła, ale nie zniknęła. Zadziałały złe mechanizmy samego handlu emisjami oraz bierność organów unijnych. KE nie może co prawda zahamować samego wzrostu cen, ale może wszcząć śledztwo w tej sprawie, tak jak nasza Komisja Nadzoru Finansowego. Może zacząć pytać, sprawdzać kto i ile pozwoleń kupił czy sprzedał. Już samo to powoduje, że wielu firmom odchodzi ochota na spekulacje. Takie badanie zawsze studzi rynek – zapewnia ekspert.

Jego zdaniem to dlatego minister Tchórzewski zwrócił się do KE o rozpoczęcie badań, co uspokoiłoby rynek.

Minister energii spotkał się w Brukseli z komisarzami ds. energii i konkurencji, wskazał na zagrożenia oraz zwrócił się o analizę powodów wzrostu cen CO2 i przygotowanie odpowiednich działań KE, do których komisja jest prawnie zobligowana. Tchórzewski podczas debaty w Sejmie 4 października podkreślił, że ma nadzieję, iż interwencja KE doprowadzi do zmniejszenia cen uprawnień do emisji. Jeśli tak się nie stanie, resort zastanowi się nad rekompensatami dla odbiorców indywidualnych. W ME powstał też specjalny zespół, na bieżąco analizujący ceny i czynniki, który będzie rekomendował odpowiednie działania.

– Zakładam, że KE w tę tematykę wkroczy. W tej chwili trudno wypowiedzieć się o wielkości ewentualnych zwyżek cen energii, bo mam nadzieję, że działania KE spowodują, że ceny uprawnień do emisji ulegną obniżeniu – powiedział minister, odpowiadając na pytania posłów podczas czwartkowej debaty budżetowej w Sejmie.

Tymczasem ekspert Politechniki Łódzkiej przewiduje, że w długoterminowym okresie ceny pozwoleń emisji dwutlenku węgla znacznie spadną.
– Drugi powód wzrostu cen energii to działania podejmowane przez nasze firmy energetyczne, głównie elektrownie, które także zaczęły spekulować: „cena pozwoleń wzrosła o 5 euro, to my cenę energii podniesiemy o 10 euro”. Słowem mieliśmy drugi poziom spekulacyjny u nas w kraju – informuje prof. Mielczarski.

Jego zdaniem rząd podjął działania chroniące nasz rynek przed wzrostem cen energii (np. skierowanie energii na giełdę), ale okazały się one nie do końca efektywne.

– Naszym problemem jest to, że mamy zbyt duże firmy energetyczne, takie jak PGE i Tauron. Szczególnie PGE, które ma 50 proc. krajowej produkcji i może regulować cenę przez odpowiednie ilości energii wprowadzane na rynek. Ratunkiem i zarazem systemowym rozwiązaniem, za którym optuję, jest stworzenie państwowego zasobu energetycznego, czyli wydzielenie tych największych elektrowni, jak Opole i Kozienice. Stworzenie na ich bazie koncernu, który decydowałby o bezpieczeństwie energetycznym i co za tym idzie, także o popycie na węgiel. Państwo poprzez koncern mogłoby stabilizować ceny energii elektrycznej oraz węgla. To jedyne rozwiązanie systemowe. Rząd musi zadziałać, tworząc zasób strategiczny dla stabilizacji rynku energii w kraju – podkreśla prof. Mielczarski.

Co mogą spowodować wygórowane ceny energii? Wyhamowanie gospodarcze. Najbardziej, zdaniem eksperta, odczuje to przemysł i to nie ten energochłonny jak cementownie, stalownie, ale średniej wielkości przedsiębiorstwa.

– Jeśli chodzi o gospodarstwa domowe, to grupa osób zamożnych zacznie kupować pompy ciepła i inne nowoczesne formy ogrzewania z dopłatami państwa. Najbardziej podwyżki cen prądu odczują mieszkańcy bloków, familoków, czyli substancji wielorodzinnej. Ci, którzy i tak są już w grupie ubóstwa energetycznego – ostrzega prof. Mielczarski.

Przypomina, że pieniądze z UE ETS trafiają nie do Brukseli, ale do Warszawy, do resortu finansów. – W czasie, kiedy kosztowały 5 euro, nasze elektrownie i elektrociepłownie, emitujące około 130 mln t dwutlenku węgla, wpłacały do budżetu państwa ok. 3 mld zł. Kiedy cena wzrosła do 20 euro, to wpływ państwa wyniósł 12 mld zł. Aby obniżyć ceny energii państwo może zrobić dwie proste rzeczy. Po pierwsze zmniejszyć akcyzę, która w Polsce wynosi 20 zł za MWh, natomiast minimalna w UE to 1 euro, czyli 4 zł. Także podatek VAT na prąd w Polsce to 23 proc., a np. w Portugalii – 6 proc., są też w Europie stawki 8-15 proc. Obniżenie tych dwóch podatków w bardzo krótkim terminie ochroniłoby odbiorców. Narzędzia są. Jeśli państwo ich użyje to skutecznie zahamuje wzrost cen energii – podsumowuje prof. Mielczarski.

NETTG/CIRE.PL

Prof. Władysław Mielczarski jest pewien, że wysokie ceny EU ETS zostały wywołane przez spekulantów. Proponuje stworzenie państwowego zasobu energetycznego, czyli wydzielenie największych elektrowni, jak Opole i Kozienice. Stworzony na ich bazie koncern decydowałby o bezpieczeństwie energetycznym i co za tym idzie, także o popycie na węgiel.

– Trzeba przyznać rację Krzysztofowi Tchórzewskiemu, ministrowi energii, który zwrócił się do Komisji Europejskiej, żeby przyjrzała się temu wzrostowi. Nie ma żadnych realnych powodów, które leżałyby u podstaw tego wzrostu. Rozpoczął się on w okolicach lutego i marca, kiedy oczekiwano na wyniki sprzedaży pozwoleń na emisję za 2017 r. Zostały opublikowane przez KE 2 kwietnia. Wcześniej wytworzono wokół tego wydarzenia atmosferę przeświadczenia o wzroście cen. Okazało się to nieprawdą, bo wzrosły zaledwie o 0,3 proc. Biorąc pod uwagę duże ożywienie gospodarcze na świecie to niewielka zmiana – mówi prof. Mielczarski z Instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej.

Zauważa, że niemal w tym samym czasie zwiększono udział odnawialnych źródeł energii, co oznacza zmniejszenie emisji dwutlenku węgla. Za tym powinien pójść spadek cen EU ETS. Z niezrozumiałych powodów stało się jednak odwrotnie.

– Na rynku handlu uprawnieniami do emisji działają różne firmy. Mogą uprawnienia kupować, zgromadzić, podnosić cenę i potem sprzedawać. To typowa spekulacja. Ona już nieco się uspokoiła, ale nie zniknęła. Zadziałały złe mechanizmy samego handlu emisjami oraz bierność organów unijnych. KE nie może co prawda zahamować samego wzrostu cen, ale może wszcząć śledztwo w tej sprawie, tak jak nasza Komisja Nadzoru Finansowego. Może zacząć pytać, sprawdzać kto i ile pozwoleń kupił czy sprzedał. Już samo to powoduje, że wielu firmom odchodzi ochota na spekulacje. Takie badanie zawsze studzi rynek – zapewnia ekspert.

Jego zdaniem to dlatego minister Tchórzewski zwrócił się do KE o rozpoczęcie badań, co uspokoiłoby rynek.

Minister energii spotkał się w Brukseli z komisarzami ds. energii i konkurencji, wskazał na zagrożenia oraz zwrócił się o analizę powodów wzrostu cen CO2 i przygotowanie odpowiednich działań KE, do których komisja jest prawnie zobligowana. Tchórzewski podczas debaty w Sejmie 4 października podkreślił, że ma nadzieję, iż interwencja KE doprowadzi do zmniejszenia cen uprawnień do emisji. Jeśli tak się nie stanie, resort zastanowi się nad rekompensatami dla odbiorców indywidualnych. W ME powstał też specjalny zespół, na bieżąco analizujący ceny i czynniki, który będzie rekomendował odpowiednie działania.

– Zakładam, że KE w tę tematykę wkroczy. W tej chwili trudno wypowiedzieć się o wielkości ewentualnych zwyżek cen energii, bo mam nadzieję, że działania KE spowodują, że ceny uprawnień do emisji ulegną obniżeniu – powiedział minister, odpowiadając na pytania posłów podczas czwartkowej debaty budżetowej w Sejmie.

Tymczasem ekspert Politechniki Łódzkiej przewiduje, że w długoterminowym okresie ceny pozwoleń emisji dwutlenku węgla znacznie spadną.
– Drugi powód wzrostu cen energii to działania podejmowane przez nasze firmy energetyczne, głównie elektrownie, które także zaczęły spekulować: „cena pozwoleń wzrosła o 5 euro, to my cenę energii podniesiemy o 10 euro”. Słowem mieliśmy drugi poziom spekulacyjny u nas w kraju – informuje prof. Mielczarski.

Jego zdaniem rząd podjął działania chroniące nasz rynek przed wzrostem cen energii (np. skierowanie energii na giełdę), ale okazały się one nie do końca efektywne.

– Naszym problemem jest to, że mamy zbyt duże firmy energetyczne, takie jak PGE i Tauron. Szczególnie PGE, które ma 50 proc. krajowej produkcji i może regulować cenę przez odpowiednie ilości energii wprowadzane na rynek. Ratunkiem i zarazem systemowym rozwiązaniem, za którym optuję, jest stworzenie państwowego zasobu energetycznego, czyli wydzielenie tych największych elektrowni, jak Opole i Kozienice. Stworzenie na ich bazie koncernu, który decydowałby o bezpieczeństwie energetycznym i co za tym idzie, także o popycie na węgiel. Państwo poprzez koncern mogłoby stabilizować ceny energii elektrycznej oraz węgla. To jedyne rozwiązanie systemowe. Rząd musi zadziałać, tworząc zasób strategiczny dla stabilizacji rynku energii w kraju – podkreśla prof. Mielczarski.

Co mogą spowodować wygórowane ceny energii? Wyhamowanie gospodarcze. Najbardziej, zdaniem eksperta, odczuje to przemysł i to nie ten energochłonny jak cementownie, stalownie, ale średniej wielkości przedsiębiorstwa.

– Jeśli chodzi o gospodarstwa domowe, to grupa osób zamożnych zacznie kupować pompy ciepła i inne nowoczesne formy ogrzewania z dopłatami państwa. Najbardziej podwyżki cen prądu odczują mieszkańcy bloków, familoków, czyli substancji wielorodzinnej. Ci, którzy i tak są już w grupie ubóstwa energetycznego – ostrzega prof. Mielczarski.

Przypomina, że pieniądze z UE ETS trafiają nie do Brukseli, ale do Warszawy, do resortu finansów. – W czasie, kiedy kosztowały 5 euro, nasze elektrownie i elektrociepłownie, emitujące około 130 mln t dwutlenku węgla, wpłacały do budżetu państwa ok. 3 mld zł. Kiedy cena wzrosła do 20 euro, to wpływ państwa wyniósł 12 mld zł. Aby obniżyć ceny energii państwo może zrobić dwie proste rzeczy. Po pierwsze zmniejszyć akcyzę, która w Polsce wynosi 20 zł za MWh, natomiast minimalna w UE to 1 euro, czyli 4 zł. Także podatek VAT na prąd w Polsce to 23 proc., a np. w Portugalii – 6 proc., są też w Europie stawki 8-15 proc. Obniżenie tych dwóch podatków w bardzo krótkim terminie ochroniłoby odbiorców. Narzędzia są. Jeśli państwo ich użyje to skutecznie zahamuje wzrost cen energii – podsumowuje prof. Mielczarski.

NETTG/CIRE.PL

Najnowsze artykuły