Najważniejsze informacje dla biznesu

Przyszłość Polski i Niemiec jest na rozdrożu (FELIETON)

Nadchodzące w 2025 roku wybory do Bundestagu oraz polskie wybory prezydenckie mogą być początkiem, lecz nie muszą, zmian w relacjach polsko-niemieckich. Warszawa powinna uważnie obserwować, co się dzieje za naszą zachodnią granicą, ponieważ Niemcy – szerzej: kraje niemieckojęzyczne – są na ścieżce zmian. Czy czeka nas epoka lodowcowa w relacjach Berlin-Warszawa?

Tusk kontra Berlin

Polska i Niemcy mają obecnie sporo punktów spornych w polityce, które mogą przełożyć się negatywnie na relacje polityczne między państwami – od atomu począwszy a na migracji oraz podejściu do pomocy Ukrainie kończąc, nie wspominając o stałych elementach takich jak stosunek do II Wojny Światowej czy rusofilia części polityków niemieckich.

Pojawiają się, poniekąd słuszne, w przestrzeni publicznej uwagi, że Niemcy zostały przejęte przez rosyjską soft power. Rzeka rubli płynąca gazociągami zasilała konkretnych polityków. Jak to jest, że niemieccy kanclerze mogą swobodnie zasiadać – razem zresztą z francuskimi premierami – we władzach rosyjskich spółek, a Unii Europejskiej najwyraźniej to nie przeszkadza? A w każdym razie nie przeszkadzało?

Gdyby jakikolwiek polski polityk ośmielił się zostać członkiem władz Gazpromu, wzorem kancelarza Schroedera, zaraz by, słusznie, krzyczano, o konieczności działania Brukseli. Francuskim premierom (Fillon) czy kanclerzom (Schroeder) wolno najwyraźniej więcej z racji pozycja Berlina czy Paryża.

Dla Polski rusofilia części elit Berlina – oraz pewne przymykanie oczu na prorosyjskość polityków w sytuacji konfliktu Rosji z Ukrainą w Brukseli – to spory problem w przyszłości. Liberalne elity lubią – słusznie przecież –  zwracać uwagę na prorosyjskość kursu Alternatywy dla Niemiec, na wpływy Rosji wśród skrajnej prawicy w Europie, wpływ dezinformacji, zapominając, że i po lewej stronie, nie tylko prawej, są, jak to ładnie ujęto kiedyś, “rozumiejący Rosję” – Die Linke, czy BSW. Kiedy dodamy do tego spenetrowanie innych instytucji przez Rosjan Warszawa nagle znajdzie się w sytuacji kiedy po kolejnych wyborach siły prorosyjskie mogą realnie zacząć kształtować politykę wschodnią Niemiec. Berlin może obrać kurs raczej na marginalizowanie Warszawy a nie jej wsparcie czy dialog, chociaż właśnie na dialog i współpracę wskazywałyby przecież interesy ekonomiczne obu krajów o zaangażowaniu Niemiec w NATO nie wspominając. Ostrzejszy kurs Berlina wobec Warszawy może wynikać z układu sił w samym Bundestagu oraz nacisku opinii publicznej.

Berlin nie powinien zapominać, że Warszawa nie jest tym samym krajem, którym była w momencie wchodzenia do Unii Europejskiej dwadzieścia lat temu. Bogacimy się, rozwijamy, i w interesie całej wspólnoty, a nie tylko Berlina czy Paryża jest – powinno przynajmniej – mieć z Polską dobre relacje, bo Warszawa ma ogromny potencjał polityczny. Wyzwania nas czekające, także te militarne, wymagają współpracy wszystkich stolic uważających się za zachodnie.

Niepotrzebne są takie sytuacje, jak ta, w której na szczyt w Berlinie – chociaż Polska wykazuje ogromne poparcie dla Ukrainy – Polaków nie zaproszono. Niepokoić powinny uwagi w przestrzeni publicznej o tym na przykład, że w Niemczech czy szerzej w Europie zamiast żołnierzy amerykańskich stacjonowaliby ukraińscy. Ukraina nie zastąpi Stanów Zjednoczonych a wycofanie się z Europy US Army byłoby na rękę jedynie Putinowi, choć przypuszczam, że w imię np. oszczędności Donald Turmp mógłby podjąć taką błędną decyzję.

Dla Polski byłaby to katastrofa. Ignorowanie Warszawy przez stolice potęg spowoduje tylko wzrost antyunijnych nastrojów nad Wisłą czego mam nadzieję nie chce ani Polska, ani Unia, ani inne kraje.

Warszawa w 2025 roku obejmie prezydencję w Unii Europejskiej, być może to czas, aby przypomnieć Brukseli, że dobrze byłoby ukrócić takie praktyki, jak otrzymywanie lukratywnych posad w spółkach krajów ewidentnie wrogich wobec Unii.

Unię trzeba posprzątać, bo problemy (chociażby wyzwania dotyczące integracji społecznej) napędzające wyniki wyborcze skrajnej prawicy w Niemczech czy Austrii rozleją się także na kolejne kraje. Donald Tusk ma czas do 2027 roku aby spokojnie zastanowić się, jak wprowadzić Polskę w kolejną, zapewne równie burzliwą, co poprzednia, dekadę XXI wieku. Niemcy nie znikną, ale ulegają – tak jak Austria – przeobrażeniom.

Asertywność, jaką do tej pory okazał Berlinowi, może być bardzo przydatna, o ile gdzieś w  RP jest pomysł na politykę wobec Niemiec, która nie powinna skupiać się tylko na kwestiach historycznych, ani czołobitna. Niepokojące sygnały wskazują na konieczność opracowania spójnej strategii historycznej – oraz jej komunikowania. A także, przeciwdziałania dezinformacji w tym, być może, usuwania w Internecie narzędzi takich jak TikTok. Za pomocą legislacji unijnych legislacji.

Polsko-Izraelski duet wobec Berlina. Rośnie antysemityzm

Zamachy z siódmego października dokonane w Izraelu przez Hamas oraz brutalna, nieproporcjonalna niekiedy, odpowiedź Tel Awiwu w Strefie Gazy napędzają na całym świecie antysemityzm, powodując ksenofobiczne nastroje nie tylko wobec Żydów. Kiedy oddawałem tekst do publikacji z przerażeniem przeczytałem o sondażu zleconym przez brytyjski tabloid Daily Mail. Z badań przeprowadzonych przez Brytyjczyków wynika, że co piąty młody Amerykanin w wieku 18-29 lat uważa, że wśród działań Adolfa Hitlera można znaleźć “jakieś dobre pomysły”. Zatrważający jest rozkład, bo wybielanie Adolfa Hitlera nie dotyczy tylko zradykalizowanych wyborców Donalda Trumpa, a także mniejszości rasowych – 21 procent czarnoskórych wyborców tak twierdzi, tak samo jak 19 procent latynosów.

Problem skrajnych postaw wśród młodych nie dotyczy tylko Stanów, lecz także Niemiec. Wyborcy AfD to także wyborcy młodzi, rozczarowani brakiem zaangażowania Brukseli oraz Berlina w rozwiązywanie ich problemów. Udawanie na przykład, że w Niemczech nie ma silnej przestępczości zorganizowanej, także tej spowodowanej przez migrantów czy uchodźców, czy trapiącego całą Unię samego problemu migracji (choćby kwestia integracji społecznej) – tej legalnej oraz nielegalnej – nie rozwiąże problemu.

Berlin, Bruksela, wszystkie stolice powinny zająć się kilkoma rzeczami. Na przykład po pierwsze, uruchomić mechanizmy – na poziomie chociażby państwowym – uświadamiania młodym ludziom czym był niemiecki nazizm, czym komunizm, w tym byłaby ogromna rola Warszawy, gdyby posiadała spójną politykę historyczną oraz kulturalną nie obliczaną na antagonizowanie sąsiadów czy Izraela w imię partyjnych interesów, ale  jako element szerszego rozwiązywania problemu radykalizacji młodych ludzi. Współdziałanie na poziomie, na przykład, Trójkąta Weimarskiego – Francja przecież też zmaga się z antysemityzmem – z Izraelem oraz dwupaństwowym dialogiem mogłoby być takim ruchem, przy założeniu, że sam Izrael nie będzie dawał przeciwnikom pałki do bicia samego siebie.

Także kwestię migracji można próbować rozwiązać wspólnie. Może czas aby w Warszawie odbył się na przykład szczyt bliskowschodni poświęcony prawom człowieka, migracjom, stabilności globu na początku roku, gdzie z państwami arabskimi oraz – być może – afrykańskimi porozmawialibyśmy zarówno jako Polska, jak Unia, o problemach nas trapiących i sposobach rozwiązywania.

No, ale my do tej pory kłócimy się wewnętrznie o ambasadorów.

Tego w Izraelu nie było od bardzo dawna.

Jan Żerański

Plan Zełenskiego nie oznacza dyplomatycznego wykluczenia Polski

Nadchodzące w 2025 roku wybory do Bundestagu oraz polskie wybory prezydenckie mogą być początkiem, lecz nie muszą, zmian w relacjach polsko-niemieckich. Warszawa powinna uważnie obserwować, co się dzieje za naszą zachodnią granicą, ponieważ Niemcy – szerzej: kraje niemieckojęzyczne – są na ścieżce zmian. Czy czeka nas epoka lodowcowa w relacjach Berlin-Warszawa?

Tusk kontra Berlin

Polska i Niemcy mają obecnie sporo punktów spornych w polityce, które mogą przełożyć się negatywnie na relacje polityczne między państwami – od atomu począwszy a na migracji oraz podejściu do pomocy Ukrainie kończąc, nie wspominając o stałych elementach takich jak stosunek do II Wojny Światowej czy rusofilia części polityków niemieckich.

Pojawiają się, poniekąd słuszne, w przestrzeni publicznej uwagi, że Niemcy zostały przejęte przez rosyjską soft power. Rzeka rubli płynąca gazociągami zasilała konkretnych polityków. Jak to jest, że niemieccy kanclerze mogą swobodnie zasiadać – razem zresztą z francuskimi premierami – we władzach rosyjskich spółek, a Unii Europejskiej najwyraźniej to nie przeszkadza? A w każdym razie nie przeszkadzało?

Gdyby jakikolwiek polski polityk ośmielił się zostać członkiem władz Gazpromu, wzorem kancelarza Schroedera, zaraz by, słusznie, krzyczano, o konieczności działania Brukseli. Francuskim premierom (Fillon) czy kanclerzom (Schroeder) wolno najwyraźniej więcej z racji pozycja Berlina czy Paryża.

Dla Polski rusofilia części elit Berlina – oraz pewne przymykanie oczu na prorosyjskość polityków w sytuacji konfliktu Rosji z Ukrainą w Brukseli – to spory problem w przyszłości. Liberalne elity lubią – słusznie przecież –  zwracać uwagę na prorosyjskość kursu Alternatywy dla Niemiec, na wpływy Rosji wśród skrajnej prawicy w Europie, wpływ dezinformacji, zapominając, że i po lewej stronie, nie tylko prawej, są, jak to ładnie ujęto kiedyś, “rozumiejący Rosję” – Die Linke, czy BSW. Kiedy dodamy do tego spenetrowanie innych instytucji przez Rosjan Warszawa nagle znajdzie się w sytuacji kiedy po kolejnych wyborach siły prorosyjskie mogą realnie zacząć kształtować politykę wschodnią Niemiec. Berlin może obrać kurs raczej na marginalizowanie Warszawy a nie jej wsparcie czy dialog, chociaż właśnie na dialog i współpracę wskazywałyby przecież interesy ekonomiczne obu krajów o zaangażowaniu Niemiec w NATO nie wspominając. Ostrzejszy kurs Berlina wobec Warszawy może wynikać z układu sił w samym Bundestagu oraz nacisku opinii publicznej.

Berlin nie powinien zapominać, że Warszawa nie jest tym samym krajem, którym była w momencie wchodzenia do Unii Europejskiej dwadzieścia lat temu. Bogacimy się, rozwijamy, i w interesie całej wspólnoty, a nie tylko Berlina czy Paryża jest – powinno przynajmniej – mieć z Polską dobre relacje, bo Warszawa ma ogromny potencjał polityczny. Wyzwania nas czekające, także te militarne, wymagają współpracy wszystkich stolic uważających się za zachodnie.

Niepotrzebne są takie sytuacje, jak ta, w której na szczyt w Berlinie – chociaż Polska wykazuje ogromne poparcie dla Ukrainy – Polaków nie zaproszono. Niepokoić powinny uwagi w przestrzeni publicznej o tym na przykład, że w Niemczech czy szerzej w Europie zamiast żołnierzy amerykańskich stacjonowaliby ukraińscy. Ukraina nie zastąpi Stanów Zjednoczonych a wycofanie się z Europy US Army byłoby na rękę jedynie Putinowi, choć przypuszczam, że w imię np. oszczędności Donald Turmp mógłby podjąć taką błędną decyzję.

Dla Polski byłaby to katastrofa. Ignorowanie Warszawy przez stolice potęg spowoduje tylko wzrost antyunijnych nastrojów nad Wisłą czego mam nadzieję nie chce ani Polska, ani Unia, ani inne kraje.

Warszawa w 2025 roku obejmie prezydencję w Unii Europejskiej, być może to czas, aby przypomnieć Brukseli, że dobrze byłoby ukrócić takie praktyki, jak otrzymywanie lukratywnych posad w spółkach krajów ewidentnie wrogich wobec Unii.

Unię trzeba posprzątać, bo problemy (chociażby wyzwania dotyczące integracji społecznej) napędzające wyniki wyborcze skrajnej prawicy w Niemczech czy Austrii rozleją się także na kolejne kraje. Donald Tusk ma czas do 2027 roku aby spokojnie zastanowić się, jak wprowadzić Polskę w kolejną, zapewne równie burzliwą, co poprzednia, dekadę XXI wieku. Niemcy nie znikną, ale ulegają – tak jak Austria – przeobrażeniom.

Asertywność, jaką do tej pory okazał Berlinowi, może być bardzo przydatna, o ile gdzieś w  RP jest pomysł na politykę wobec Niemiec, która nie powinna skupiać się tylko na kwestiach historycznych, ani czołobitna. Niepokojące sygnały wskazują na konieczność opracowania spójnej strategii historycznej – oraz jej komunikowania. A także, przeciwdziałania dezinformacji w tym, być może, usuwania w Internecie narzędzi takich jak TikTok. Za pomocą legislacji unijnych legislacji.

Polsko-Izraelski duet wobec Berlina. Rośnie antysemityzm

Zamachy z siódmego października dokonane w Izraelu przez Hamas oraz brutalna, nieproporcjonalna niekiedy, odpowiedź Tel Awiwu w Strefie Gazy napędzają na całym świecie antysemityzm, powodując ksenofobiczne nastroje nie tylko wobec Żydów. Kiedy oddawałem tekst do publikacji z przerażeniem przeczytałem o sondażu zleconym przez brytyjski tabloid Daily Mail. Z badań przeprowadzonych przez Brytyjczyków wynika, że co piąty młody Amerykanin w wieku 18-29 lat uważa, że wśród działań Adolfa Hitlera można znaleźć “jakieś dobre pomysły”. Zatrważający jest rozkład, bo wybielanie Adolfa Hitlera nie dotyczy tylko zradykalizowanych wyborców Donalda Trumpa, a także mniejszości rasowych – 21 procent czarnoskórych wyborców tak twierdzi, tak samo jak 19 procent latynosów.

Problem skrajnych postaw wśród młodych nie dotyczy tylko Stanów, lecz także Niemiec. Wyborcy AfD to także wyborcy młodzi, rozczarowani brakiem zaangażowania Brukseli oraz Berlina w rozwiązywanie ich problemów. Udawanie na przykład, że w Niemczech nie ma silnej przestępczości zorganizowanej, także tej spowodowanej przez migrantów czy uchodźców, czy trapiącego całą Unię samego problemu migracji (choćby kwestia integracji społecznej) – tej legalnej oraz nielegalnej – nie rozwiąże problemu.

Berlin, Bruksela, wszystkie stolice powinny zająć się kilkoma rzeczami. Na przykład po pierwsze, uruchomić mechanizmy – na poziomie chociażby państwowym – uświadamiania młodym ludziom czym był niemiecki nazizm, czym komunizm, w tym byłaby ogromna rola Warszawy, gdyby posiadała spójną politykę historyczną oraz kulturalną nie obliczaną na antagonizowanie sąsiadów czy Izraela w imię partyjnych interesów, ale  jako element szerszego rozwiązywania problemu radykalizacji młodych ludzi. Współdziałanie na poziomie, na przykład, Trójkąta Weimarskiego – Francja przecież też zmaga się z antysemityzmem – z Izraelem oraz dwupaństwowym dialogiem mogłoby być takim ruchem, przy założeniu, że sam Izrael nie będzie dawał przeciwnikom pałki do bicia samego siebie.

Także kwestię migracji można próbować rozwiązać wspólnie. Może czas aby w Warszawie odbył się na przykład szczyt bliskowschodni poświęcony prawom człowieka, migracjom, stabilności globu na początku roku, gdzie z państwami arabskimi oraz – być może – afrykańskimi porozmawialibyśmy zarówno jako Polska, jak Unia, o problemach nas trapiących i sposobach rozwiązywania.

No, ale my do tej pory kłócimy się wewnętrznie o ambasadorów.

Tego w Izraelu nie było od bardzo dawna.

Jan Żerański

Plan Zełenskiego nie oznacza dyplomatycznego wykluczenia Polski

Najnowsze artykuły