– Na zorganizowanie szczytu węglowego warto patrzeć nie jak na prowokację wobec równolegle odbywającego się szczytu klimatycznego, lecz jak na włączenie do rozmów o klimacie bardzo ważnych branż dla światowej gospodarki. I to bardzo wrażliwych na decyzje polityczne dotyczące redukcji CO2, bo to, co ustalą politycy na szczytach w Warszawie, Limie i w Paryżu, bezpośrednio dotknie branże węglowe i ich pracowników – pisze w komentarzu na portalu Wyborcza.biz Tomasz Prusek.
Prusek wskazuje, że OZE nie dadzą tylu miejsc pracy, by z dużą nadwyżką zrekompensowały skutki zamykania kopalń i odwrotu od energetyki węglowej.
– Zatkanie luki energetycznej, powstałej po zamknięciu najstarszych i najbardziej szkodliwych ekologicznie bloków węglowych, przez odnawialne źródła energii jest utopią. Bez nowych bloków opartych na węglu, gazie czy atomie zagrożona jest stabilność systemu energetycznego, czego skutkiem może być blackout, czyli przerwy w dostawach prądu. Elektrownie wiatrowe mają znacznie niższą dyspozycyjność niż tradycyjna energetyka, np. z powodu zmiennej wietrzności. Polska nie ma superwarunków wietrzności. W efekcie nowe bloki węglowe np. w Kozienicach mają wskaźnik dyspozycyjności 7000 godzin w roku, a turbiny wiatrowe 2000-2500 godzin. Dlatego jedynym bezpiecznym dla gospodarki miksem energetycznym jest taki, w którym dominującą rolę ma jednak energetyka zawodowa, a OZE znaczącą, ale wspomagającą. Postawienie na masową skalę farm wiatrowych na Bałtyku jest myśleniem życzeniowym z bardzo banalnego powodu: nie ma ich do czego podłączyć, bo nie istnieje tam odpowiednia infrastruktura elektroenergetyczna. Aby to zmienić, potrzeba gigantycznych inwestycji, a tych pieniędzy nie ma. Poza tym palącym problemem jest modernizacja tych łączy, które już istnieją – zaznacza dziennikarz.
Źródło: Wyborcza.biz