icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Rosołowski: Fotoradary to fiskus-bis

KOMENTARZ

Marcin Rosołowski

Dyrektor w agencji AM Art-Media

Komentatorzy złapali się za głowę, słysząc o pomyśle GITD na kampanię, promującą fotoradary. O ile jeszcze kilka lat temu powtarzano, że te urządzenia (o których, jak pamiętamy, z zapałem mógł mówić jedynie facet bez prawa jazdy) służą poprawie bezpieczeństwa na polskich drogach, to ostatnio urzędnicy przestali być obłudni i oficjalnie przyznają, że to środek do zapewnienia państwu dodatkowych dochodów.

Dlaczego nie? Skoro ktoś chce ryzykować, lekceważąc przepisy ruchu drogowego, to niech płaci. Niestety, przyjęta obecnie filozofia, zgodnie z którą fotoradar to przedłużenie długiego ramienia fiskusa, powoduje, że państwo nie ma interesu, by zachęcać do bezpiecznej jazdy. Co będzie, gdy liczba kierowców, łamiących przepisy, spadnie, dajmy na to, o połowę? Nie bez kozery mawia się, że koszmarem każdego ministra finansów jest skuteczność kampanii antyalkoholowych i antynikotynowych. A ta groźba, jak widać z całkowitego rozminięcia się prognoz, dotyczących wpływów z mandatów, z realnymi wpływami, jest całkiem realna…

Najwyższa Izba Kontroli właśnie ogłosiła raport, dotyczący działalności straży miejskich. Wynika z niego, że straże miejskie i gminne są czymś w rodzaju obsługi fotoradarów. Z dokumentu wynika, że w latach 2009-2010 w większości gmin straż zajmowała się przede wszystkim tym zadaniem. Gdzieniegdzie niemal sto procent nałożonych mandatów to mandaty dla kierowców. „W wielu miastach formacja, która została powołana do działań prewencyjnych i miała wspomagać policję w utrzymaniu bezpieczeństwa, skoncentrowała się – zamiast na patrolach w pobliżu szkół, w parkach, na dworcach, osiedlach, tam gdzie mieszkańcy tego potrzebują – na ruchu drogowym. To zrobiło ze straży miejskiej w niektórych miejscowościach kolejną służbę ruchu drogowego” – wskazuje rzecznik NIK Paweł Biedziak. Komentarz jest chyba zbyteczny…

Myli się ten, kto sądzi, że przynajmniej jako panowie od fotoradarów strażnicy spisują się bez zarzutu. Otóż w ocenie Izby, nieprawidłowości z tytułu mandatów za niewskazanie osoby kierującej pojazdem oraz ewidencjonowanie zapłaconych po terminie mandatów jako przychodów gminy, straże miejskie i gminne wygenerowały straty, wyniosły 300 mln zł.

Dochody z mandatów to łakomy kąsek dla niezamożnych gmin. Można pomstować na samorządowców, ale to z góry poszedł jasny przekaz – fotoradary są po to, by zarabiać, a nie, by dyscyplinować kierowców. Ryba psuje się od głowy…

KOMENTARZ

Marcin Rosołowski

Dyrektor w agencji AM Art-Media

Komentatorzy złapali się za głowę, słysząc o pomyśle GITD na kampanię, promującą fotoradary. O ile jeszcze kilka lat temu powtarzano, że te urządzenia (o których, jak pamiętamy, z zapałem mógł mówić jedynie facet bez prawa jazdy) służą poprawie bezpieczeństwa na polskich drogach, to ostatnio urzędnicy przestali być obłudni i oficjalnie przyznają, że to środek do zapewnienia państwu dodatkowych dochodów.

Dlaczego nie? Skoro ktoś chce ryzykować, lekceważąc przepisy ruchu drogowego, to niech płaci. Niestety, przyjęta obecnie filozofia, zgodnie z którą fotoradar to przedłużenie długiego ramienia fiskusa, powoduje, że państwo nie ma interesu, by zachęcać do bezpiecznej jazdy. Co będzie, gdy liczba kierowców, łamiących przepisy, spadnie, dajmy na to, o połowę? Nie bez kozery mawia się, że koszmarem każdego ministra finansów jest skuteczność kampanii antyalkoholowych i antynikotynowych. A ta groźba, jak widać z całkowitego rozminięcia się prognoz, dotyczących wpływów z mandatów, z realnymi wpływami, jest całkiem realna…

Najwyższa Izba Kontroli właśnie ogłosiła raport, dotyczący działalności straży miejskich. Wynika z niego, że straże miejskie i gminne są czymś w rodzaju obsługi fotoradarów. Z dokumentu wynika, że w latach 2009-2010 w większości gmin straż zajmowała się przede wszystkim tym zadaniem. Gdzieniegdzie niemal sto procent nałożonych mandatów to mandaty dla kierowców. „W wielu miastach formacja, która została powołana do działań prewencyjnych i miała wspomagać policję w utrzymaniu bezpieczeństwa, skoncentrowała się – zamiast na patrolach w pobliżu szkół, w parkach, na dworcach, osiedlach, tam gdzie mieszkańcy tego potrzebują – na ruchu drogowym. To zrobiło ze straży miejskiej w niektórych miejscowościach kolejną służbę ruchu drogowego” – wskazuje rzecznik NIK Paweł Biedziak. Komentarz jest chyba zbyteczny…

Myli się ten, kto sądzi, że przynajmniej jako panowie od fotoradarów strażnicy spisują się bez zarzutu. Otóż w ocenie Izby, nieprawidłowości z tytułu mandatów za niewskazanie osoby kierującej pojazdem oraz ewidencjonowanie zapłaconych po terminie mandatów jako przychodów gminy, straże miejskie i gminne wygenerowały straty, wyniosły 300 mln zł.

Dochody z mandatów to łakomy kąsek dla niezamożnych gmin. Można pomstować na samorządowców, ale to z góry poszedł jasny przekaz – fotoradary są po to, by zarabiać, a nie, by dyscyplinować kierowców. Ryba psuje się od głowy…

Najnowsze artykuły