ROZMOWA
– Mam nadzieje, że niekorzystne zapisy dla Polsk w tzw. Pakiecie Zimowym będzie można skorygować w efekcie dyskusji w Parlamencie Europejskim oraz przez koalicję części krajów UE. Ostatecznością jest Trybunał w Strasburgu – mówi w rozmowie z portalem BiznesAlert.pl dr. inż Janusz Steinhoff, b. wicepremier, b.minister gospodarki, przewodniczący Rady Krajowej Izby Gospodarczej.
BiznesAlert.pl: Komisja Europejska ogłosiła tzw. Pakiet Zimowy ( Winter Package ) czyli pięciu dokumentów odnoszących się do najważniejszych wyzwań energetycznych stojących przed Europą. W jednym z dokumentów jest niekorzystny dla Polski zapis, wg. którego nasza energetyka nie będzie mogła korzystać z mechanizmu rynku mocy. Jakie są konkrety tego niekorzystnego zapisu?
Dr. inż Janusz Steinhoff : KE zaproponowała 30 listopada w ramach „Pakietu na rzecz czystej energii dla wszystkich Europejczyków” (Clean Energy for All Europeans legislative proposals – dawniejsza nazwa Winter Package) wprowadzenie wygórowanego limitu emisji CO2 dla wspieranych z publicznych pieniędzy dla uczestniczących w tzw. rynku mocy wytwórców energii elektrycznej. Szczególnie dotyczy to wytwórców produkujących prąd z paliw kopalnych. Rynek mocy został uznany za określoną formę pomocy publicznej. Praktycznie znaczy to, że w ten sposób KE chce zapobiegać stosowaniu jakichkolwiek narzędzi wsparcia elektrowni węglowych. Konkretnie Bruksela chce, by wszelkie nowe elektrownie na paliwa kopalne, które miałyby korzystać z rynku mocy, spełniały bardzo wyśrubowane normy środowiskowe. Proponowany w dokumencie limit emisji CO2 na jedną megawatogodzinę (MWh) wynosi 550 kg. Co na obecnym poziomie rozwoju techniki praktycznie wyklucza elektrownie węglowe.
Także tak wysoko sprawne bloki węglowe, jakie buduje się i zamierza się budować w Polsce?
Tak, nawet te bloki nie będą w stanie sprostać temu limitowi. Przecież wiadomo, iż wyższa emisja jest przewidziana nawet dla budowanych obecnie nowoczesnych bloków elektrowni Opole, Kozienice, czy Jaworzna. Dlatego trzeba mieć świadomość, iż wprowadzenie limitu emisji dla producentów korzystających z rynku mocy na poziomie 550 kg/MWh eliminuje możliwość uczestnictwa w krajowym rynku mocy konwencjonalnych jednostek węglowych. Ponieważ mogą one osiągnąć minimalną emisję na poziomie 750 kg/MWh. Nasza elektroenergetyka jest obecnie i dość długo będzie jeszcze oparta na paliwach stałych. Więc jeśli wspomniany limit zostanie wprowadzony jako obowiązujący – to znacząco zwiększy koszty wytwarzania energii elektrycznej w Polsce. Z oczywistą konsekwencją dla konkurencyjności naszej gospodarki i poziomu życia odbiorców komunalnych. Pięcioletni okres przejściowy, w którym wskazany limit obowiązywałby jedynie nowe jednostki wytwórcze nie rozwiązuje tego problemu. Nie bylibyśmy w stanie zapewnić odpowiedniej mocy elektrycznej, produkowanej przez bloki, które przy wprowadzeniu tego wymogu musiałyby zostać wykluczone z rynku mocy.
Więc Polska musiałaby zrezygnować z energetyki opartej na węglu. Bez pomocy publicznej chyba nie zbudujemy, niezbędnie potrzebnych, nowych elektrowni?
Jeśli chodzi o energetykę konwencjonalną to zapewne przyjęcie proponowanego progu emisji, oznaczałoby możliwość utworzenia rynku mocy tylko dla elektrowni gazowych. To jednak miałoby swoje skutki ekonomiczne i zwiększyłoby zależność energetyczną nie tylko Polski, ale też całej Unii Europejskiej. Przede wszystkim od Rosji. Należy wspomnieć, iż z drugiej strony podjęto nieracjonalną decyzję o udostępnieniu 80 proc. przepustowości gazociągu OPAL wyłącznie Gazpromowi… Suma tych obu decyzji stoi w całkowitej sprzeczności z deklarowaną polityką UE, której podstawowymi zasadami dotychczas były: bezpieczeństwo, niezależność energetyczna i konsekwentna budowa wspólnego, konkurencyjnego rynku energii elektrycznej i gazu. Tymczasem okazuje się, że UE rezygnuje z tych zasad na rzecz zaostrzenia polityki ochrony klimatu znacząco wyprzedzając zobowiązania przyjęte przez naszych pozaeuropejskich partnerów na szczycie klimatycznym w Paryżu.
Na którą nas w Polsce nie stać?
Niemcy w 2015 r. subsydiowali swoją energetykę odnawialną kwotą 25 mld euro. A i tak większe od Polski ilości energii produkowali z paliw stałych. Polskę na szybki (powyżej 15 proc. do roku 2020) wzrost udziału OZE w miksie energetycznym po prostu nie stać. Pamiętać należy, iż ponad 40 lat tkwiliśmy w skrajnie nieracjonalnym, niewydolnym systemie gospodarczym. Po 1989 r., gdy zaczęliśmy wychodzić z tego systemu, zrobiliśmy duży postęp także w ochronie środowiska, realizując konsekwentnie zobowiązania z Kioto. W naszym kraju, w perspektywie kilkunastu, czy tez raczej kilkudziesięciu lat niemożliwa jest całkowita substytucja paliw stałych innymi nośnikami energii. Oczywiście będziemy wprowadzać coraz bardziej przyjazne środowisku naturalnemu technologie.
Czy jednak możemy wpłynąć na zmianę tego wyśrubowanego limitu KE, żeby korzystać z rynku mocy?
Mam nadzieję, że ostateczny kształt tych regulacji zostanie skorygowany w efekcie dyskusji w Parlamencie Europejskim oraz przez koalicję części krajów UE. Ostatecznością jest Trybunał w Strasburgu.
Co mogło wpłynąć na KE, aby zaproponowała tak wyśrubowany limit emisji CO2 warunkujący dopuszczalność rynku mocy? Czy był tu jakiś lobbing?
Nie mam przesłanek, aby konkretnie mówić o lobby, legalny lobbing jest przecież dopuszczalny. Tu są zapewne różne interesy – lobby energetyki jądrowej, lobby OZE. To wymaga kompromisowych rozwiązań. Być może, KE chce zmienić rynek energetyczny w UE tak, by dopasować go do potencjału dojrzałego już – zwłaszcza w Niemczech – sektora odnawialnej energii. Z jednej strony chodzi o wykluczenie elementów rządowego finansowego wsparcia dla OZE, z drugiej strony rynek ma się tak zmienić, by było im łatwiej.
Rozmawiała Teresa Wójcik