Ministerstwo Energii wraz z instytucjami zaangażowanymi w rozwój francuskiego programu energetyki jądrowej zorganizowało w maju w Warszawie seminarium, w trakcie którego Polska i Francja miały wymienić się doświadczeniami w obszarze energetyki jądrowej. Firmy znad Sekwany są wymieniane w gronie tych, które mogłyby się zaangażować w budowę pierwszej w Polsce elektrowni jądrowej – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.
Kolejka chętnych
Pod względem technologii i doświadczeń w obszarze energetyki jądrowej Francja jest jednym ze światowych liderów, który transponuje swoje technologie w projektach realizowanych m.in. w Finlandii czy w Chinach. Ponadto pod względem czynnych reaktorów na świecie Francja zajmuje drugie miejsce na świecie (85). Warto podkreślić, że ok. 75 procent generowanej nad Sekwaną energii pochodzi właśnie z atomu. Mimo, że Paryż do 2025 roku chce zmniejszyć udział energetyki jądrowej w swoim miksie energetycznych do 50 procent, to francuskie spółki energetyczne, które działają również w Polsce, np. EDF, dysponują doświadczeniem, które może zostać wykorzystane przy projekcie jądrowym nad Wisłą.
Przypomnijmy, że spotkanie z Francuzami jest kolejną w ostatnim czasie próbą szukania partnerów. Na początku roku w Stanach Zjednoczonych delegacja resortu rozmawiała na podobny temat z przedstawicielami spółek zza Oceanu oraz Departamentów Handlu i Energii USA. Wówczas poruszano również temat rozwój reaktora wysokotemperaturowego (HTR). Przebywający wówczas w Stanach wiceminister Andrzej Piotrowski przypomniał, że w 2016 r. powołany został zespół, którego zadaniem jest przygotowanie do wdrożenia HTR w Polsce, niezależnie od budowy elektrowni jądrowej. Jak zaznaczał w komunikacie resort energii zastosowanie nad Wisłą tego rozwiązania umożliwiłoby w przyszłości znaczną redukcję importu gazu ziemnego, używanego jako źródła ciepła w przemyśle chemicznym.
W połowie kwietnia delegacja ministerstwa energii spotkała się z innym, tym razem azjatyckim dostarczycielem technologii jądrowych. W Korei Południowej wspomniany wcześniej wiceminister Piotrowski spotkał się z przedstawicielami tamtejszego Ministerstwa Handlu, Przemysłu i Energii oraz koreańskimi korporacjami z branży nuklearnej. Rozmowy dotyczyły również potencjalnego udziału Korei Południowej w polskim programie energetyki jądrowej oraz rozszerzenia nuklearnej współpracy na polu naukowym i przemysłowym.
Polska nie posiada technologii jądrowych i jest zmuszona do ich importu z zewnątrz. Oprócz wymienionych wcześniej krajów wśród potencjalnych kierunków jej pozyskania resort energii wskazuje na Kanadę oraz Japonię. Możliwe jest również wykorzystanie technologii z Chin. Tym bardziej, że Państwo Środka rozważa możliwość zainwestowania w budowę fabryki paliwa jądrowego na Ukrainie z czego może skorzystać również polski atom. Przy czym nie wiadomo, czy Chińczycy po wejściu na rynek ukraiński zainteresują się naszym krajem.
Brak decyzji
Nad Wisłą trwa dyskusja na temat energetyki jądrowej. Najpóźniej jesienią mamy poznać strategię energetyczną Polski do 2050 roku, w której miejmy nadzieję znajdzie się miejsce na właśnie na ten rodzaj. Pytanie ile energii w naszym kraju będzie pochodziło z atomu. Ile powstanie bloków jądrowych? O jakiej mocy? Ile to będzie kosztowało? Kto za to zapłaci? Aby poznać odpowiedź na te pytania muszą zapaść jasne decyzje polityczne a te z kolei muszą być poprzedzone wyborem dostawcy technologii i modelem finansowania, których jeszcze nie ma. Wiemy jedynie, że projekt polskiej elektrowni jądrowej pochłonął już 200 mln zł.
Co ciekawe, na początku maja ministerstwo energetyki stwierdziło, że do budowy wspomnianej instalacji potrzebny będzie partner, który dostarczy jedynie technologię. Według wcześniejszych założeń miał on być odpowiedzialny za dostarczenie technologii oraz za zapewnienie finansowania. W tej ostatniej kwestii resort zaznaczył, że projekt ma być finansowany ze środków krajowych. Jest to o tyle wątpliwe, że nie jest jasne kto miałby być inwestorem, tym bardziej, że polskie spółki energetyczne złożyły się na ratowanie węgla i repolonizację elektrowni. Natomiast nadal nieznany pozostaje przyszły kształt rynku mocy, który miałby pomóc zapewnić środki dla realizacji nowych inwestycji. Być może taka zmiana podejścia jest skutkiem wspomnianych wcześniej rozmów z potencjalnymi dostawcami technologii, czyli Amerykanami i Koreańczykami.
W tym kontekście warto zaznaczyć, że do końca roku mamy również poznać zaktualizowany Program Polskiej Energetyki Jądrowej, który mam nadzieję przyniesie więcej odpowiedzi niż będzie stawiał nowe pytania, które mogą jeszcze bardziej spowolnić i tak opóźniony projekt jakim jest budowa nad Wisłą elektrowni jądrowej. Tym bardziej, że według wiceprezesa PGE ds. finansowych (PGE PEJ1 – spółka-córka PGE jest odpowiedzialna za budowę elektrowni jądrowej w Polsce – przyp. red.) Emila Wojtowicza, decyzje jego spółki o realizacji projektu elektrowni jądrowej zapadną dopiero po 2020 roku. Co ciekawe, wczoraj wiceminister Piotrowski zapowiedział, że rząd ogłosi ,,niebawem” finalną decyzję dotyczącą budowy elektrowni. – Teraz jest pytanie nie tyle czy, tylko jak przeprowadzić ten proces, by był on przewidywalny, mieścił się w ramach czasowych – powiedział urzędnik.
Określenie ,,niebawem” można oczywiście plastycznie wydłużać, czego dowodzi historia polskiego atomu. Z drugiej strony to ciekawe, że po spotkaniu z Francuzami na temat energii jądrowej wypowiadane są te słowa. Czyżby w zakresie energetyki jądrowej Warszawie byłoby bliżej do Paryża?
Grzech pierworodny
Polsce kończy się czas na podejmowanie decyzji w sektorze energetycznym. Jej odwlekanie jest niekorzystne dla kraju. Jak wynika z deklaracji rządu, Polska przede wszystkim chce budować swoją energetykę w oparciu o węgiel, przez co dyskusja o atomie jest w pewnym stopniu jego zakładnikiem mimo, że energetyka jądrowa może nam pomóc w realizacji polityki klimatycznej, czego w połowie marca nie wykluczał minister energetyki Krzysztof Tchórzewski.
Szansą może być atom. Ta szansa wymaga zdecydowanych działań. Dobrze, że trwają rozmowy z potencjalnymi dostawcami technologii ale proces budowy polskiego atomu musi przyśpieszyć. I wbrew wypowiedzi ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego z Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach, to nie Rosja Sowiecka jest odpowiedzialna za brak atomu w Polsce lecz brak efektywnych działań naszych decydentów.
Od czasu kiedy ostatni żołnierz sowiecki opuścił nasz kraj minęły 24 lata. Przez ten czas nie stworzono strategii rozwoju sektora, co jest grzechem pierworodnym polskiej energetyki.