Unia Europejska ma ambicje stać się gospodarką neutralnie klimatyczną do 2050 roku. Jednak na razie plany te zderzyły się ze sprzeciwem Polski, Czech, Węgier oraz Estonii, które zablokowały przyjęcie odpowiednich zapisów. Czy to oznacza, że nasz kraj pełni rolę hamulcowego unijnej polityki klimatycznej? – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.
Wśród dyskusji o ambicjach poszczególnych państw na temat podziału kluczowych stanowisk w Unii Europejskiej, toczonych w trakcie zeszłotygodniowego szczytu, znalazło się również miejsce na poruszenie kwestii ambicji klimatycznych. Obradujący w Brukseli szefowie rządów mieli formalnie zobowiązać Komisję Europejskiej i Radę UE do stworzenia ram mających określić sposób na to, jak zapewnić osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 roku. Innymi słowy, co trzeba zrobić, aby do tego czasu unijna gospodarka odeszła od paliw kopalnych.
Obrona interesów Polski
Odpowiednie zapisy zostały jednak zablokowane przez Polskę, Czechy, Węgry oraz Estonię. Premier Mateusz Morawiecki tłumacząc się ze swojej decyzji, stwierdził: – Muszą być bardzo ściśle określone wszelkie warunki dotyczące ewentualnych mechanizmów kompensacyjnych dla państw członkowskich, dla regionów, dla branż. Nie wystarcza nam sformułowanie dotyczące sprawiedliwej i odpowiedzialnej transformacji energetycznej. Z kolei w rozmowie z Polską Agencją Prasową premier podkreślił, że nasz kraj opowiada się za ambitną i innowacyjną polityką klimatyczną, ale stawia warunki. – To dla nas bardzo ważny element rozwoju Polski. Nie zgodzimy się jednak, by to polscy przedsiębiorcy mieli ponosić koszty nieproporcjonalne do konsumpcji energii i wynikających z niej emisji CO2 – stwierdził.
Z racji silnego uzależnienia gospodarki i energetyki od węgla Polska jest narażona na silną ekspozycję ze strony rosnących cen uprawnień do emisji CO2. Cenę tej zależności Polacy płacą nie tylko w rachunkach za energię, ale również w kupowanych towarach. Paradoksalnie unijna polityka klimatyczno-energetyczna to z jednej strony szansa na zmianę miksu energetycznego, ale z drugiej obciążenie. Pieniądze, które mogłyby dodatkowo wspomóc transformację polskiej energetyki, zamiast na inwestycje przeznaczane są na zakup uprawnień do emisji CO2.
Węglowe dziedzictwo jest coraz bardziej kosztowne, ale nie jest ono efektem szczególnej miłości naszego kraju do tego surowca. W przeciwieństwie do wielu państw członkowskich Unii Europejskiej drogę do zmiany sektora energetycznego Polska rozpoczęła z innego miejsca, stąd uzależnienie decyzji od konkretnego wsparcia wydaje się uzasadnione. Informacje o przebiegu rozmów w Brukseli są szczątkowe. Czy rzeczywiście w ich trakcie nie wspomniano o rekompensatach i o ewentualnej kwocie wsparcia? Trudno zobowiązywać się do czegoś, jeżeli nie zna się szczegółów, o ile rzeczywiście nie zostały one podane.
Czy weto było konieczne?
Konkluzje szczytu miały stać się wyłącznie zobowiązaniem do określenia ram dochodzenia do celu neutralności klimatycznej. Czy na tak wstępnym etapie weto Polski było potrzebne? Czy nie warto było poczekać na konkretne rozwiązania, które byłyby wypracowywane w drodze prac na poziomie Unii Europejskiej? Po za tym, polskie weto pojawiło się zaledwie dzień po tym jak Komisja Europejska opublikowała krytyczną ocenę naszego Planu na Rzecz Energii i Klimatu, czyli strategii transformacji w zakresie klimatu i energii w perspektywie najbliższego dziesięciolecia. Zarzucając m.in. zbytnią ogólnikowość i zbyt niskie ambicje w zakresie celu OZE. Wizerunkowo może to kłócić się z deklaracjami o woli do ambitnej transformacji energetyki.
Nie wiadomo, co mogło budzić większe obawy: czy cenzus czasowy wyznaczony na 2050 rok, czy samo hasło neutralności klimatycznej. W kraju, w którym węgiel pozostaje podstawowym paliwem i źródłem dochodów dla wielu ludzi, hasło jego porzucenia będzie budziło emocje. Te natomiast raczej nie będą pożądane w kontekście mających odbyć się jesienią wyborów parlamentarnych. Warto również zauważyć, że idea neutralności klimatycznej nie pojawiła się nagle w unijnej agendzie, bowiem pomysł ogłoszono w listopadzie ubiegłego roku. Co od tego czasu zrobił polski rząd? Był czas na wstępne rozmowy w tym zakresie.
Kosztowny sprzeciw
Istnieje ryzyko, że weto Polski może być odebrane jako wolta Warszawy skierowana przeciwko unijnej polityce klimatycznej. Mimo że zapisy o neutralności klimatycznej zablokowali również Czesi, Węgrzy i Estończycy, to uwaga skupiona jest na Polakach. W zachodnich mediach pojawiają się nagłówki sugerujące, że to Warszawa hamuje unijne ambicje klimatyczne. W związku z tym na zaplanowany na wrzesień szczyt ONZ poświęcony walce z globalnym ociepleniem Unia zamiast jako lider walki ze zmianami klimatu pojedzie z niczym. Utrzymywanie takiej narracji może na przykład osłabić głos Polski w trakcie toczonych rozmów o podziale środków z następnej perspektywy finansowej, czy utrudnić przeforsowanie krajowych postulatów w innych sektorach. Prawdopodobnie nie ułatwi również uzyskania przez nasz kraj teki komisarza ds. energii i klimatu.
Torpedowanie ambicji klimatycznych?
Czy zatem weto Polski to rzeczywiście torpedowanie unijnej polityki, co zarzucają ekolodzy m.in. z Greenpeace? Na pewno nie ułatwia jej prowadzenia, ale spójrzmy na to szerzej. Warto odnotować, że wśród państw wetujących były również te, które produkują energię nie tylko z węgla (choć nie tak dużo jak Polska – przyp. red.), ale również z atomu (Węgry i Czechy), który jest zeroemisyjnym źródłem. Przypomnijmy, że przez długi czas przeciwne zapisom o neutralności były Niemcy na czele z kanclerz Angelą Merkel. Jej plan na odchodzenie Niemiec od węgla zakładał redukcję emisji gazów cieplarnianych o 40 procent (w porównaniu do 1990 roku – przyp. red.) do 2020 roku, o 55 procent do 2030 roku oraz o 95 procent do 2050 roku. Ostatecznie jednak zmieniła ona zdanie. Niewykluczone, że był to efekt rosnącego poparcia Zielonych, którzy w części sondaży wyprzedzają CDU. Pytanie tylko, czy nasi zachodni sąsiedzi są rzeczywiście w stanie wypracować neutralność klimatyczną, skoro już teraz Berlin otwarcie mówi, że nie uda mu się osiągnąć celu redukcji emisji CO2 wyznaczonego na 2020 rok. Zresztą w latach 2014-2017 mimo Energiewende, a więc zielonej transformacji, Niemcy zwiększyli jego emisje z 748,4 do 762,6 mln ton. Co prawda w ubiegłym roku spały one do najniższego od 2000 roku poziomu 725,7 mln ton, ale był to głównie efekt ciepłej zimy.
W tym kontekście należy zauważyć, że wbrew obiegowej opinii to nie Polska, a nasi zachodni sąsiedzi są największym emitentem dwutlenku węgla pochodzącego ze spalania paliw kopalnych w Unii Europejskiej, odpowiadając za 22,5 procent emisji. W tym zestawieniu nasz kraj zajmuje trzecie miejsce w Unii Europejskiej (10,3 procent). Więcej od nas emitują tylko Niemcy (22,5 procent) oraz Wielka Brytania (11,4 procent). Niestety według danych Eurostatu w ubiegłym roku Polska znalazła się w grupie ośmiu państw w Unii Europejskiej, które zanotowały wzrost emisji CO2. Choć pod tym względem nasz kraj nie był liderem, to jednak 3,5-procentowy wzrost nie powinien napawać optymizmem. Mało kto pamięta, że nasz kraj był jednym z globalnych liderów redukcji emisji CO2. Na mocy Protokołu z Kioto Polska miała zmniejszyć emisje o 6 procent, a ostatecznie udało jej się osiągnąć 30-procentową redukcję. Obecnie trudno jest utrzymać takie wskaźniki.
Czy Polska zmieni zdanie?
Sukcesy sprzed lat już nie błyszczą takim blaskiem. Warto jednak podkreślić, że nasz kraj nie pozostaje bierny w zakresie odchodzenia od węgla. Zgodnie z projektem strategii energetycznej do 2040 roku udział surowca w miksie energetycznym ma spaść z obecnych ok. 80 do 30 procent. Nie można się łudzić, że z dnia na dzień Polska wyłączy wszystkie elektrownie węglowe i zasypie kopalnie. Warszawa coraz odważniej mówi o ograniczeniu roli węgla, ale za deklaracją muszą pójść rzeczywiste działania i nie wykluczone, że być może większe ambicje. Pewnym pocieszeniem może być fakt, że w kwestii dyskusji o neutralności klimatycznej widać pewną zmianę retoryki. Nie krytykujemy propozycji, ale jesteśmy otwarci na rozmowy. To jednak wciąż za mało.
Temat neutralności klimatycznej nie zniknie z unijnej agendy. Co prawda w konkluzjach szczytu wezwano, aby wytyczne dotyczące tej kwestii zostały określone do końca tego roku i przyjęte na początku roku 2020, ale niewykluczone, że wkrótce zostanie zwołany kolejny szczyt. Na nim mogą być podejmowane próby przekonania Polski oraz pozostałych państw blokujących odpowiednie zapisy. Ten czas pokaże, czy obrana przez polski rząd strategia negocjacyjna okazała się właściwym działaniem.