– Bankrutujący Westinghouse otrzymał finansową „deskę ratunku”. Nie wiadomo jednak, czy odzyska pozycję jednego z czołowych liderów dostawców technologii jądrowych na świecie. Wydaje się, że odpadł również z wyścigu o polski atom – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.
Bankructwo Westinghouse
Na początku roku Brokfield Business Partners L.P. poinformował, że za 4,6 mld dolarów odkupi od Toshiba Corp. 100% udziałów znajdującego się w stanie upadłości Westinghouse. Zgodnie z zapowiedziami transakcja zostanie częściowo sfinansowana za pomocą kapitału własnego (ok. 1 mld dolarów). Pozostała kwota ma być zapłacona w oparciu o finansowanie dłużne. Zakup ma zostać sfinalizowany w trzecim kwartale 2018 roku, po tym, jak uzyska decyzję sądu i odpowiednich regulatorów.
Dla porównania, gdy w 2006 roku Toshiba kupowała Westinghouse, zapłaciła 5,4 mld dolarów. Business Partners L.P. jest spółką przemysłową, świadczącą usługi biznesowe, notowaną na giełdach w Nowym Jorku i Toronto. Zarządza globalnymi aktywami wartymi ponad 265 miliardów dolarów, z których około 141 znajduje się w Stanach Zjednoczonych. Inwestuje głównie w nieruchomości, energetykę oraz infrastrukturę. Zdaniem prezesa Westinghouse, José Emeterio Gutiérreza, zainteresowanie Business Partners potwierdziło pozycję kierowanej przez niego spółki, jako globalnego lidera na rynku jądrowym.
Ryzykowna inwestycja
Inwestycja Business Partners w sektor jądrowy stanowi pewnego rodzaju zaskoczenie, ponieważ jest pierwszą tego rodzaju. Wcześniej spółka nie angażowała się w atom. Niemniej jednak, zdaniem komentatorów, przejęcie od Toshiby Westighouse wpisuje się w strategię ryzyka spółki, która nabywa aktywa w ,,niepewnej sytuacji”. Przypomnijmy, że Business Partners przejmuje Westinghouse z dobrodziejstwem inwentarza. Nie tylko 132-letnią historię upadającej spółki, ale również zadłużenie, które według Toshiby, na koniec 2016 roku, wyniosło blisko 9,8 mld dolarów. Nie wiadomo jakie plany wobec japońsko-amerykańskiej spółki będzie miał nowy właściciel. Tym bardziej, że inwestycje w sektor energetyczny, a tym bardziej w energetykę jądrową, należą do tych o podniesionym ryzyku. Ta ostatnia przeżywa kryzys, ponieważ po katastrofie w Fukushimie w 2011 roku, wiele państw podjęło decyzję o wycofaniu się z energetyki jądrowej.
Sytuacji nie ułatwiają również spadające koszty generacji z odnawialnych źródeł energii a także ostatnia decyzja Federalnej Komisji Regulacji Energetyki. Kontrolowana przez Republikanów instytucja odrzuciła plany Donalda Trumpa o udzieleniu wsparcia dla elektrowni węglowych i jądrowych. Rosnący udział OZE i gazu w amerykańskiej energetyce doprowadziło do wyłączenia 531 bloków węglowych. Ponadto w ubiegłym roku zapowiedziano zamknięcie ośmiu przestarzałych reaktorów jądrowych. Kolejnym czynnikiem, który negatywnie wpływa na decyzję o budowie nowych bloków jądrowych, są doniesienia o rosnących kosztach i opóźnieniach realizowanych już projektów. To właśnie problemy z realizowanymi przez Westinghouse projektami dwóch amerykańskich elektrowni jądrowych w Georgii i Karolinie Południowej przyczyniły się w głównej mierze do katastrofalnej sytuacji finansowej spółki. W konsekwencji, w marcu 2017 roku, należąca do japońskiej Toshiby spółka złożyła do sądu wniosek o upadłość. Doświadczenia Westinghouse znajdują odzwierciedlenie także w Europie. Opóźnienia i znaczne przekroczenia kosztów obserwowane są w projektach m.in. Wielkiej Brytanii czy Francji.
Potrzebne nowe kontrakty
To również stanowi wyzwanie dla Westinghouse i jego nowego właściciela w znalezieniu nowych kontrahentów. Szansy upatruje w Chinach. Do 2020 roku druga co do wielkości gospodarka na świecie chce mieć moce zainstalowane w energii jądrowej na poziomie 58 GW i rocznie będą one rosły o 16,5%. W listopadzie ubiegłego roku prezes spółki, José Emeterio Gutiérrez ogłosił, iż oczekuje dalszej współpracy jądrowej z Państwem Środka tym bardziej, że nadal rozwijająca się gospodarka będzie potrzebowała nowych i czystych źródeł wytwórczych.
Pekin czeka na zakończenie budowy elektrowni Sanmen, w której ma zostać wykorzystany reaktor AP1000. Niestety również ten projekt notuje opóźnienia. Według ostatnich zapowiedzi prawdopodobnie zostanie zrealizowany w tym roku. Pierwotnie miał zostać oddany do użytku w 2014 roku, ale do tej pory nie został. Mimo to Chińczycy wierzą w powodzenie tego projektu. Według danych World Nuclear Association, nad Żółtą Rzeką budowanych jest 21 elektrowni, z których cztery będą wykorzystywały reaktory AP1000. Z kolei ponad połowa z planowanych 41 projektów ma pracować w oparciu o technologię Westinghouse. Od sukcesów w Chinach może zależeć uruchomienie fali zamówień w państwach, które myślą o realizacji projektów jądrowych m.in. w Republice Południowej Afryki, Indiach, Meksyku, Czechach czy Arabii Saudyjskiej.
Przede wszystkim udział w budowie saudyjskich reaktorów stanowiłby ważny krok dla Westinghouse. Pod koniec listopada ubiegłego roku pojawiła się informacja, że koncern rozmawia z innymi amerykańskimi spółkami o stworzeniu konsorcjum, aby wygrać wart wiele miliardów dolarów przetarg na budowę dwóch reaktorów jądrowych w Arabii Saudyjskiej. Gdyby tak się stało, można byłoby odnieść wrażenie, że Stany Zjednoczone nadal wierzą, że reaktory AP1000 będą w stanie konkurować z reaktorami francuskimi, rosyjskimi, południowokoreańskimi czy chińskimi, zaś Waszyngton nie złożył broni i nadal chce pozostać czołowym graczem na rynku technologii jądrowych. Do końca grudnia 2017 roku zainteresowane spółki miały odpowiedzieć Rijadowi, czy chcą zaangażować się w saudyjski atom. Nie wiadomo jednak czy Westinghouse odpowiedzi udzielił. Tym bardziej, że walka toczy się o 17,6 GW mocy, jakie do 2032 roku Arabia Saudyjska chce zainstalować w energetyce jądrowej, co odpowiada mocy 17 reaktorów. Według różnych szacunków dwa reaktory mają mieć moc 1000-1600 MW lub nawet 2,8 GW.
Westinghouse może przegrać wyścig o polski atom
Stany Zjednoczone były wymieniane w gronie potencjalnych dostawców technologii również dla planowanej w Polsce instalacji jądrowej. Na początku 2017 roku w Stanach Zjednoczonych delegacja resortu rozmawiała na podobny temat z przedstawicielami spółek zza Oceanu oraz Departamentów Handlu i Energii USA. Wówczas poruszano również temat rozwoju reaktora wysokotemperaturowego (HTR). Przebywający wtedy w Stanach wiceminister Andrzej Piotrowski przypomniał, że w 2016 r. powołany został zespół, którego zadaniem jest przygotowanie do wdrożenia HTR w Polsce, niezależnie od budowy elektrowni jądrowej. Jak zaznaczał w komunikacie resort energii, zastosowanie tego rozwiązania nad Wisłą umożliwiłoby w przyszłości znaczną redukcję importu gazu ziemnego, używanego jako źródła ciepła w przemyśle chemicznym.
Mimo wielu podróży i spotkań wiceministra Andrzeja Piotrowskiego z potencjalnymi dostawcami z Japonii, Korei Południowej, Chin czy Francji losy polskiego atomu nadal pozostają nierozstrzygnięte. Nie wiemy, czy w styczniu zostanie podjęta wielokrotnie przekładana decyzja o budowie elektrowni jądrowej, chociaż resort energii przekonywał w grudniu ustami wiceministra Piotrowskiego, że tak się stanie. Być może sprawa ulegnie przyspieszeniu ze względu na zmiany w rządzie, wywołane wczorajszą rekonstrukcją. W efekcie nowego rozdania, fotel w Radzie Ministrów i stery w Ministerstwie Środowiska opuścił Jan Szyszko, który pełnił rolę hamulcowego polskiego atomu. Niemniej jednak do tej pory nie wiemy, kto dostarczy technologię, kto sfinansuje budowę i gdzie powstanie elektrownia. Jedyne, co jest wiadome, to wsparcie projektu w sferze deklaratywnej przez ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego, którego oszczędził ostatni wiatr zmian w rządzie.
Sytuację komplikują również niejasne sygnały, płynące z Polskiej Grupy Energetycznej, która poprzez spółkę zależną – PGE EJ1 – jest odpowiedzialna za budowę elektrowni jądrowej w Polsce. Z jednej strony na początku listopada 2017 roku w rozmowie z BiznesAlert.pl Henryk Baranowski, prezes PGE zapytany o to, czy atom zostanie wykreślony z polskiego miksu energetycznego stwierdził, że ,,na razie nic na to nie wskazuje”. Następnie kilka tygodni później dyrektor ds. strategii w PGE Monika Morawiecka powiedziała, że jej spółka nie jest pewna przyszłości atomu i rozważa opcje inne, niż budowa elektrowni jądrowej.
Wydaje się, że realizacja tak kosztownego przedsięwzięcia, przy braku określenia modelu finansowania przez Westinghouse, które mimo przejęcia przez Brokfield Business Partners L.P. nadal znajduje się nad finansową przepaścią, pozostaje wątpliwe. Nie wiadomo także, jaka będzie polityka nowego właściciela, czy będzie on zainteresowany realizacją projektu w Polsce i czy my sami podejmiemy ostateczną decyzję o budowie. Jeżeli rząd zdobędzie się na zapalenie zielonego światła dla atomu, będzie szukał dostawcy, który może poszczycić się wieloletnim doświadczeniem, ale także stabilną sytuacją finansową. Układ w stawce o polski atom może zmienić pozyskanie nowych kontraktów m.in. w Arabii Saudyjskiej, ale nie wiadomo, czy Amerykanom uda się zdobyć kontrakt. Na razie wydaje się, że o ile dostawy LNG ze Stanów Zjednoczonych do Polski są realną perspektywą, o tyle technologie jądrowe są dość odległe.