KOMENTARZ
Dr Marcin Tarnawski
Instytut Kościuszki
Po tygodniach gróźb i ostrzeżeń, broń ekonomiczna w postaci dostaw gazu ziemnego została ponownie użyta przez rosyjski Gazprom. Decyzja rosyjskiego giganta, podjęta najprawdopodobniej w ścisłym porozumieniu z najwyższymi władzami Rosji, o zaprzestaniu dostarczania gazu ziemnego na Ukrainę od 16 czerwca, jest kulminacyjnym punktem presji, jaką Rosja wywiera na Ukrainie od kilku miesięcy.
Jakie będą konsekwencje tego sporu dla Ukrainy? Czy decyzja ta oznacza, że Rosja wchodzi w kolejny etap konfliktu ze swoim zachodnim sąsiadem? Czy państwa europejskie, w dużej części uzależnione od dostaw rosyjskiego gazu będą zainteresowane szybkim rozwiązaniem konfliktu rosyjsko-ukraińskiego? Niestety odpowiedź na żadne z powyższych problemów nie jest łatwa, można pokusić się jednak o kilka konstruktywnych wniosków.
Zgodnie z rosyjskim punktem widzenia, decyzja o wstrzymaniu dostaw gazu na Ukrainę spowodowana została brakiem płatności ze strony ukraińskiego Naftogazu. Gazprom, za pośrednictwem Russia Today, podaje, że Ukraina jest winna za dostarczony gaz blisko 4,5 mld USD (ok. 1,5 mld USD za gaz dostarczony w listopadzie i grudniu 2013 r. oraz 3 mld USD za gaz dostarczony w kwietniu i maju 2014 r.). Ponadto, Gazprom domaga się zapłaty za nieodebrany gaz przez Naftogaz przez ostatnie dwa lata (jest to związane z klauzulą take-or-pay) – tutaj roszczenia wynoszą kilkanaście mld USD. Natomiast strona ukraińska domaga się 6 mld USD za „nieuczciwe” ceny gazu, które wynikają z umowy podpisanej przez premier Julię Tymoszenko w 2010 r. Spór zostanie najprawdopodobniej rozstrzygnięty dopiero przez arbitraż prowadzony przed Izbą Handlową w Sztokholmie. Problemem jest również cena gazu, jaką płacili i mają obecnie płacić Ukraińcy. Wyjściowa cena rosyjskiego gazu dla Ukrainny wynosiła 268, 5 USD za 1000 m3, natomiast w kwietniu 2014 r. wzrosła do 485 USD za 1000 m3. Powodem zmiany było pozbawienie Naftogazu rabatu, który został udzielony pod koniec 2013 r. przez prezydenta Putina w związku z wycofaniem się przez prezydenta Janukowycza z podpisania umowy o stowarzyszeniu z UE. Rosjanie tłumaczą, że odebrali rabat w związku z brakiem zapłaty ze strony ukraińskiej. Ponadto, do podwyższonej ceny gazu, Rosjanie zaczęli doliczać cło eksportowe, które wcześniej nie było naliczane w związku z rosyjskimi płatnościami za dzierżawę bazy rosyjskiej marynarki wojennej na Krymie. A umowę Rosja wypowiedziała, gdy anektowała Krym.
W maju i czerwcu 2014 r. toczyły się negocjacje ukraińsko-rosyjskie, jednak nie przyniosły żadnych rezultatów. W konsekwencji zmniejszono ciśnienie w gazociągach transportujących gaz przez Ukrainę do Europy, a Rosjanie wprowadzili przedpłaty na dostawy gazu dla Ukrainy, warunkując wznowienie dostaw koniecznością uregulowania długów. Formalnie gaz do państw europejskich powinien płynąć bez przeszkód, jednak sam prezydent Putin wypowiadał się, że wstrzymanie dostaw dla Ukrainy może odbić się na stabilności tranzytu gazu do Europy Zachodniej. Sytuacja stała się interesująca, gdyż agencja Interfax poinformowała, że przez dwa tygodnie będą miały miejsce przeglądy techniczne gazociągu Nord Stream pod dnem Morza Bałtyckiego i w związku z nimi dostawy gazu będą wstrzymane, a później znacząco ograniczone.
Obecny spór między Ukrainą, a Rosją należałoby rozważyć na dwóch poziomach. Pierwszy dotyczy sytuacji na wschodzie Ukrainy i kroków podejmowanych przez Rosję, mających na celu osłabienie państwa ukraińskiego, które rozpoczęły się od momentu protestów na Euromajdanie. Przemoc we wschodnich regionach Ukrainy nasila się z dnia na dzień i nie widać końca konfliktu. Premier Ukrainy A. Jaceniuk oskarża władze rosyjskie o agresję na Ukrainę stwierdzając, że Rosji nie chodzi o gaz. Decyzja o wstrzymaniu dostaw gazu jest jedną z wielu, których celem jest zniszczenie Ukrainy i jej powrót do rosyjskiej strefy wpływów – według Jaceniuka rozpoczęło się od aneksji Krymu, sponsorowania separatystów w Donbasie, wysyłania transportów broni na wschodnią Ukrainę. Należy również pamiętać o znaczeniu gazu dla ukraińskiej gospodarki – odpowiada za blisko 35% energii wykorzystywanej głównie przez przemysł i odbiorców indywidualnych. Ukraina zużywa 45 mld m3 gazu (dane za 2013 r.), z czego 25 mld m3 importuje z Rosji, co ciekawe konsumpcja gazu na Ukrainie systematycznie maleje od początku XXI wieku (w 2003 r. było to 69 mld m3).
Drugi poziom, to szerszy kontekst dotyczący zobowiązań Gazpromu wobec odbiorców w państwach Unii Europejskiej i planów dostarczania gazu w przyszłości.Wątpliwości, które pojawiły się w Europie dotyczą ewentualnych braków gazu na rynkach wewnętrznych państw UE. Rosja odcięła już dostawy gazu na Ukrainę w roku 2006 r. i 2009 r., w obu przypadkach były to miesiące zimowe – wywołało to pewne problemy, które dotknęły jednak wyłącznie sektor przemysłowy. Obecnie nie ma takiego zagrożenia, gdyż czerwiec to początek lata, więc zapotrzebowanie na gaz jest mniejsze niż w okresie zimowym, ponadto popyt jest niski, a większość państw europejskich po łagodniej zimie ma pełne magazyny gazu, które bez problemu wystarczą na 2-3 miesiące. Oczywiście obawy te dotyczą sytuacji, w której Ukraina zdecydowałaby się jednak pobierać z systemu gazowego surowiec przeznaczony dla państw Europy Zachodniej. Coraz więcej wątpliwości pojawia się jednak w związku z budową South Stream, która została wstrzymana. Powodem są kontrowersje wokół podpisanych umów w zakresie tzw. open access, czyli konieczności zapewnienia swobodnego dostępu podmiotom trzecim do infrastruktury transportowej. Należy pamiętać, że w ostatnim dziesięcioleciu Gazprom próbował przekonać europejskich kontrahentów, że spory z Ukrainą mają charakter wyłącznie handlowy, a Gazprom jest wiarygodnym dostawcą, a nie przedłużeniem rosyjskiej polityki zagranicznej. Tym razem, biorąc pod uwagę wypowiedzi rosyjskiego prezydenta i rozwój sytuacji we wschodniej Ukrainie, może się to nie udać.
Wnioski, jakie nasuwają się w związku z obecną sytuacją i kryzysem ukraińsko-rosyjskim.
Po pierwsze, Ukraina wybierając drogę w kierunku Europy, będzie musiała pogodzić się z koniecznością regulowania rachunków za dostarczany przez Rosję gaz i przyzwyczaić do zdecydowanie wyższych cen, niż dotychczas. Cena na poziomie ok 280 USD za 1000 m3 wydaje się niemożliwa do utrzymania, można przypuszczać, że kwoty ok. 400 USD będą do zaakceptowania przez obie strony. Oczywiście nie jest to jedyna cena zachodniego wyboru Ukrainy, wyższa cena gazu pociągnie za sobą konieczność restrukturyzacji tych sektorów gospodarki, które opierają się na energii pochodzącej z gazu ziemnego. Ponadto należy się liczyć z kosztami społecznymi i wzrostem cen gazu dla odbiorców indywidualnych, co może być szczególnie dotkliwe w okresie zimowym, gdyż większość społeczeństwa ogrzewała zimą domy tanim gazem.
Po drugie, nie ma mowy o zakończeniu sporu dotyczącego cen gazu bez zażegnania konfliktu politycznego, a to obecnie wydaje się niemożliwe do zrealizowania. Jednak tutaj klucz do sukcesu (zakończenia konfliktu) wydaje się leżeć w Moskwie. Bierna postawa UE i USA wobec aneksji Krymu spowodowała, że prezydent Putin czuje się zdecydowanie pewniej i nie obawia się konsekwencji ani politycznych, ani gospodarczych, szczególnie ze strony partnerów europejskich. Tylko nagłe załamanie sytuacji gospodarczej w samej Rosji, ewentualnie perturbacje na rynkach surowcowych bądź nagła ucieczka kapitału z rynku rosyjskiego mogą skłonić Putina do ustępstw w kwestii Ukrainy.
Po trzecie, państwa Unii Europejskiej i sama Unia Europejska powinny przewartościować swoje podejście do spraw związanych z bezpieczeństwem energetycznym. Szczególnie istotne znaczenie ma tutaj dywersyfikacja państw-dostawców, a nie tylko szlaków transportowych. Oczywiście trudno jest dzisiaj znaleźć dostawcę gazu, poza Rosją, który byłby w stanie zaspokoić popyt na gaz w Europie. Jednak warto zastanowić się nad pomysłami, które wydają się dzisiaj nierealne: ściślejsze połączenie krajowych systemów gazowych (interkonektory), wspólne rynki surowców, budowa terminali LNG (import gazu z Bliskiego Wschodu), być może wprowadzenie mechanizmów solidarnościowych w sektorze gazu? Należy jednak wyraźnie stwierdzić, że tak pojmowane bezpieczeństwo energetyczne wymaga rozbudowy infrastruktury i jest bardzo kosztowne.
Źródło: Instytut Kościuszki