icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Perowicz: Energetyczne Międzymorze. „Chcąc budować trwały sojusz, musimy ustąpić pola”

Sojusz państw położonych pomiędzy Morzem Adriatyckim, Bałtyckim i Czarnym to idea, która zaczęła swój żywot niemal sto lat temu. Koncepcja wraca dziś do przestrzeni publicznej w całkiem nowej wersji pod nazwą „Trójmorze”. Jest to jednak całkowicie odmienny projekt – pisze dla BiznesAlert.pl Mateusz Perowicz, współpracownik portalu Jagielloński24.pl.

Kancelaria Prezydenta kategorycznie odrzuca łączenie go z Międzymorzem z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Wygląda na to, że współczesna koncepcja jest lepsza. Szczyt Trójmorza, na którym obecny był prezydent USA oznacza, iż nie jest to puste hasło wyborcze. Projekt budzi zainteresowanie od Tallina przez Zagrzeb aż po Waszyngton

Już raz nam nie wyszło

Zaiste, plan naczelnego wodza spalił na panewce. Choć przyznać należy, że idea Józefa Piłsudskiego była słuszna, a jej realizacja mogła zapobiec wielu nieszczęśliwym wypadkom, które dotknęły później Międzymorze, czyli kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Niestety panujące wówczas warunki nie sprzyjały owej koncepcji. Sami potencjalni sygnatariusze nie byli zainteresowani jakimkolwiek sojuszem z Polską. Nasze relacje z sąsiadami były dalekie od przyjacielskich.

Region nie był zintegrowany, nie było spoiwa łączącego narody pomiędzy Morzem Adriatyckim, Bałtyckim i Czarnym. Ciężko o sojusz antyrosyjski, gdy część Europy uprawia rusofilę, a tak właśnie należałoby określić ówczesną politykę Francji i Czechosłowacji. Oba państwa starały się utrzymywać jak najlepsze kontakty z bolszewickim rządem, nie zwracając uwagi na interes Polski. Poza tym Rzeczpospolita, w przeciwieństwie do Rosji, nie miała do zaoferowania nic konkretnego, nawet ideologii, w którą narody Międzymorza mogłyby uwierzyć. Czy coś w tej kwestii się zmieniło? Otóż tak, zmieniło się wszystko.

Sankcjo trwaj

Celem, który może unifikować działania rządów państw Trójmorza, jest chęć uzyskania niezależności energetycznej. Wymaga to zahamowania hegemonii Rosji jako dostawcy surowców energetycznych. Wszystkie państwa regionu wyrażają w tej kwestii wspólne stanowisko, bowiem nic tak nie potęguje wysiłków jak poczucie zagrożenia. Wojna w Gruzji, aneksja Krymu, notoryczne naruszanie stref powietrznych i wodnych krajów NATO, podważanie suwerenności państw bałtyckich i inne tego typu działania wzmagają znacząco niechęć wobec Rosji, zarówno wśród krajów byłego bloku wschodniego, jak i Europy Zachodniej. Skutkuje to systematycznym przedłużaniem nałożonych sankcji.

W wyniku odseparowania Kremla od europejskiej polityki w wielu krajach Europy Wschodniej pojawił się wakat na stanowisku strategicznego partnera. Stwarza to optymalne warunki do forsowania projektów uderzających w interesy Rosji. Polska skrzętnie wykorzystuje tę sytuację, kreując wizję Unii Energetycznej. – Priorytetem dla tego regionu jest osiągnięcie niezależności w tym sensie, aby każde państwo miało przynajmniej trzy różne źródła dostaw gazu, a czynnikami decydującymi będą: u kogo kupować gaz, jakość usług, dostępność na rynku – powiedział Andrzej Duda.

Prezydent RP ułożył doskonałą definicję dywersyfikacji. Ten trudny wyraz oznacza zróżnicowanie źródeł dostaw surowca, co zwiększa bezpieczeństwo inwestycji. Wykonaliśmy już pierwszy krok w tym kierunku budując terminal LNG w Świnoujściu, co znacząco zwiększyło atrakcyjność naszego kraju. Dostarczany do gazoportu surowiec z Kataru rozsyłany jest cysternami m.in. do Estonii. Teraz za sprawą kolejnych inwestycji dajemy Europie Środkowo-Wschodniej szansę na uzyskanie suwerenności energetycznej. Ta koncepcja zdaje się urzeczywistniać za sprawą takich projektów jak Brama Północna. Obejmuje ona budowę gazociągu Baltic Pipe, popieranego przez Norwegię i Danię, który umożliwi transport surowca z tych państw.

Znaczącym posunięciem jest kontrakt na dostawę skroplonego gazu z USA. Sprowadzany do Polski surowiec mógłby być dystrybuowany do naszych południowych sąsiadów za sprawą częściowo istniejącego Korytarza Północ-Południe. Jest to projekt interkonektora, sieci dwukierunkowych gazociągów, który ma połączyć gazoporty w Świnoujściu i Omisalj w Chorwacji. W ramach tego połączenia mogą powstać interkonektory na granicy polsko-czeskiej i polsko-słowackiej. Ta infrastruktura pozwoliłaby na obustronną wymianę surowca, integrując system gazowy krajów Grupy Wyszehradzkiej, a także Chorwacji i Rumunii. Podobne inwestycje powstaną na granicy z Litwą, posiadającą własny terminal LNG w Kłajpedzie i Ukrainą, co da Polsce dostęp do ukraińskich magazynów gazu.

Niestety, polskie podejście do Korytarza Północ-Południe uniemożliwia jego realizację. W naszym mniemaniu ma być to projekt „z Północy na Południe”. Chcemy sprowadzać gaz przez Świnoujście i rozsyłać go do południowych sąsiadów, nie zważając na to, że nie jest im to na rękę. O ile połączenie gazowe ze Słowacją ma szansę realizacji (Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska wydał już zgodę na jego budowę), to polsko-czeska nitka nie wyszła z fazy koncepcji. Czechy nie traktują polskiego terminala LNG jako nowego, bezpiecznego źródła, ponieważ i tak otrzymają gaz od pośrednika, który może dowolnie regulować ceny.

A może przez morze?

Za dodatkowe ogniwo dywersyfikacji dostaw gazu uchodzi błękitne paliwo z Azerbejdżanu. Dostarczenie go do krajów Europy Środkowo-Wschodniej byłoby możliwe dzięki planowanemu gazociągowi AGRI (Interkonektor Azejberdżan-Gruzja-Rumunia). Miałby on doprowadzać azerski surowiec do Gruzji, następnie drogą morską do terminala LNG Konstanca w Rumunii, a stamtąd do Węgier i całej Grupy Wyszehradzkiej. AGRI może dostarczać od 5 do 8 mln m sześc. gazu rocznie. Za sprawą ukraińskiego ropociągu Odessa-Brody znad morza kaspijskiego może popłynąć do nas również ropa. Surowiec jest już transportowany do Czech, Słowacji i Węgier. Polska wysuwa plany podłączenia do tej instalacji poprzez budowę odcinka Brody-Płock, który posiada już połączenie z gdańskim naftoportem. Nie będzie to jednak proste. Brakuje chętnych do długoterminowego inwestowania w projekt. Nikt nie zamierza wykupić przepustowości tego odcinka i nikt nie jest zainteresowany dostarczeniem do niego surowca w okresie 10 lat.

Problem stanowi różnorodność ropy. Występuje w różnych odmianach i gatunkach, co utrudnia powstawanie międzynarodowych instalacji. Ta inwestycja miałaby przepustowość około 14,5 mln ton ropy rocznie, co stanowi około 40 proc. polskiego zapotrzebowania na ten surowiec. Byłaby to jednak inna ropa niż ta, której używamy obecnie. Polskie rafinerie osiągałyby na niej niższe uzyski, co negatywnie odbiłoby się na ich kondycji finansowej. Rafinerie musiałyby dokonać inwestycji, dostosowując infrastrukturę do nowych odmian ropy.

Jest to projekt niekorzystny dla naszej gospodarki, ale przychylny koncepcji Trójmorza. W efekcie powstałby szlak roponośny, łączący ze sobą wybrzeża morza Bałtyckiego i Czarnego, a to przyczyniłoby się do integracji obu regionów. Nawet Białoruś jest zmęczona rosyjskim szantażami energetycznymi i podłączyła się do owego ropociągu, pozyskując z niego 10 mln ton rocznie, czyli połowę swojego zapotrzebowania. Ostatnimi czasy Mińsk rozpoczął import ropy z Iranu przez terytorium Polski, Ukrainy i Łotwy. Sensację wywołała decyzja Aleksandra Łukaszenki, który zlecił swym specjalistom poszukiwanie nowych źródeł energii, co pomoże uniezależnić się od Rosjan. Dodatkowo Białoruś zadeklarowała chęć udziału w powołanym w 2006 projekcie Via Carpatia, interkontynentalnej autostradzie przebiegającej przez terytorium Litwy, Polski, Słowacji, Węgier, Rumunii, Bułgarii i Grecji. Projekt jest kluczowy dla integracji regionu, ponieważ bez odpowiedniej infrastruktury nie dojdzie do rozwoju transportu czy turystyki.

Wspólny rynek energii z Polską planują utworzyć również kraje bałtyckie. Estonia, Łotwa i Litwa planują odłączyć się od postradzieckiej sieci elektrycznej IPS/UPS i ustanowić połączenie z Europą kontynentalną. Pierwszym krokiem ku realizacji tych założeń stała sieć elektryczna LitPol Link 1, ukończona w 2015 roku. To 163 km dwukierunkowych linii elektrycznych, łączących stację Ełk Bis 400/100 kV z litewską stacją Alytus 330/110 kV. Projekt ten otrzymał w Unii Europejskiej status priorytetowy, ponieważ jego budowa doprowadziła do domknięcia Pierścienia Bałtyckiego, czyli sieci energetycznych otaczających basen Morza Bałtyckiego. Łączny koszt inwestycji wyniósł 1,8 mld zł, dofinansowanie z UE to kwota 870,38 mln zł.

Planowana jest druga tego typu sieć, LitPol Link 2. Jednak Polskie Sieci Elektroenergetyczne zaproponowały utworzenie połączenia Władysławowo-Kłajpeda, które przebiegałoby po dnie Morza Bałtyckiego. Taka inwestycja umożliwiłaby import i eksport nie tylko z krajów bałtyckich, ale także ze Skandynawii poprzez planowane przez Bałtów połączenie z systemem Nordel, obejmującym Norwegię, Szwecję, Danię i Finlandię. Dodatkowo linią podmorską można by transportować energię z planowanej elektrowni atomowej i farm wiatrakowych na Bałtyku.

Bez strachu nie ma rozwoju

Mawia się, że matką wynalazków jest potrzeba, a w największej potrzebie znajdujemy się w momencie realnego zagrożenia. Obecnie zagrożenie ze strony Rosji – rzeczywiste czy wyimaginowane – stwarza szansę na realną współpracę państw Trójmorza, które postrzegają dziś swe bezpieczeństwo i niepodległość przez pryzmat niezależności energetycznej. Prowadzimy szeroko zakrojone inwestycje z naszymi sąsiadami, zwiększając własne bezpieczeństwo energetyczne, budując jednocześnie realny sojusz państw pomiędzy Morzami Adriatyckim, Bałtyckim i Czarnym. Taki scenariusz jest możliwy dzięki nieprzerwanej realizacji założeń podjętych przez polski rząd wiele lat temu, co wydaje się nieprawdopodobne na polskiej scenie politycznej.

O potrzebie zjednoczenia państw Europy Środkowo-Wschodniej mówił prezydent Lech Kaczyński podczas swojego wystąpienia w Gruzji w 2008 roku: „Wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!” Takie stanowisko było utrzymywane przez Polską dyplomację pomimo zmian układu sił na scenie politycznej. Po dekadzie wspólnych wysiłków udało się osiągnąć zamierzony cel. Trójmorze nabiera realnych kształtów, a Polska stała się kluczowym graczem w regionie. Udowadnia to ostatni szczyt przedstawicieli parlamentów państw Europy Środkowo-wschodniej, który odbył się w Warszawie. Pojawili się na nim przedstawiciele 23 krajów między innymi Bośni i Hercegowiny, Bułgarii, Chorwacji, Turcji, Kazachstanu, Litwy, Łotwy, Mołdawii, Ukrainy i Węgier, na którym padały deklaracje o zacieśnianiu współpracy regionu.

W beczce miodu łyżki dziegciu

Istnieje kilka przeszkód blokujących integrację regionu. Kontrowersje budzi budowa rosyjskiej elektrowni atomowej w Ostrowcu na Białorusi. Litwa stara się zablokować projekt wszelkimi możliwymi sposobami. Polski rząd stanął po stronie Wilna i zlikwidował sieć elektryczną, którą Białoruś chciała eksportować energię wytwarzaną w Ostrowcu, co może wpłynąć negatywnie na relacje Warszawa-Mińsk. Kością niezgody jest również projekt gazociągu Nord Stream 2, który połączy Rosję z Niemcami po dnie Morza Bałtyckiego. To uderzy w interesy Polski i Ukrainy, które zarabiają na przesyle rosyjskiego gazu. Inwestycja jest za to bardzo korzystna dla Czech, które mogą wzbogacić się na przesyle dostarczanego do Niemiec surowca. Jednak największą przeszkodą w utworzeniu energetycznego Trójmorza jest indywidualizm i interes narodowy. Chcemy budować jedność w regionie, jednak na pierwszym miejscu stawiamy siebie i swój interes. Projekt pod hasłem „Budujmy solidarność energetyczną poprzez realizację korzystnych dla Polski projektów” brzmi niedorzecznie i nie powinien dziwić fakt, że nie budzi on zainteresowania.

Parafrazując słowa Józefa Piłsudskiego można powiedzieć „Polacy chcą Międzymorza, lecz pragnęliby, aby to Międzymorze kosztowało dwie krople ropy i dwa metry sześcienne gazu”. Chcemy by wszyscy poświęcili swój interes narodowy dla Nas, a sami nie jesteśmy w stanie zrobić niczego dla innych. Wszystko dodatkowo komplikuje polityka, czyli dążenie do zdobycia i utrzymania władzy. Jak długo na stanowisku utrzyma się premier Czech, który zrezygnuje z projektu korzystnego dla czeskiej gospodarki (Nord Stream 2) na rzecz inwestycji przychylnych Polsce (Korytarz Północ-Południe)? Jeśli chcemy, by Czechy znalazły się w energetycznym Trójmorzu, przygotujmy projekt korzystny dla Czech. Zakontraktowany gaz skroplony z USA nie musi płynąć do Świnoujścia, mógłby popłynąć do chorwackiego Umisaj. Stamtąd mógłby trafić do Czech, które zarobiłyby na tranzycie surowca. Zwłaszcza, że Donald Trump na szczycie Trójmorza zabiegał o zwiększenie dostaw amerykańskiego gazu dla całego regionu, a nie konkretnie dla Polski. Podobnie ma się sprawa z inwestycjami na Morzu Czarnym.

Chętnie widzielibyśmy w unii energetycznej Gruzję i Kazachstan, jednak nie zamierzamy podpisać się pod projektami korzystnymi dla tych państw. Wizja gazociągu AGRI uchodzi za projekt konkurencyjny, szkodliwy dla polskiej racji stanu, ponieważ gospodarczo nic na nim nie zyskamy.

RAPORT: Trójmorze – skromne, ale bez złudzeń

Nasz polonocentryzm, który zaprezentowaliśmy na konferencji w Monachium, jest blokadą i przeszkodą w unifikacji regionu. Takie podejście unicestwiło już jedną szansę na utworzenie Międzymorza. W XX wieku sądzono, że wszyscy staną po stronie Polski, nie otrzymując nic w zamian. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała ten pogląd. Ten sam błąd popełniamy dzisiaj. To dziwi, biorąc pod uwagę historię naszego kraju.

Jedna unia nam się przecież udała. Rzeczpospolita Obojga Narodów to koncepcja, który przyniosła Koronie wiele korzyści. Potęgę Rzeczpospolitej zawdzięczamy Jagiellonom, dynastii rodem z Litwy. Ten projekt powiódł się, ponieważ byliśmy skłonni oddać coś litewskiej szlachcie. Podarowaliśmy im tron Królestwa Polskiego i wbrew pozorom nic na tym nie straciliśmy. Wręcz przeciwnie! Litewska arystokracja niemal całkowicie się spolonizowała dzięki temu zabiegowi. Wyciągnijmy z tego lekcję. Jeśli chcemy budować realny, trwały sojusz musimy ustąpić pola i być skłonni do poświęceń. Musimy zacząć traktować interes potencjalnych sojuszników na równi własnym interesem, a ich samych jako partnerów a nie klientów.

 

Sojusz państw położonych pomiędzy Morzem Adriatyckim, Bałtyckim i Czarnym to idea, która zaczęła swój żywot niemal sto lat temu. Koncepcja wraca dziś do przestrzeni publicznej w całkiem nowej wersji pod nazwą „Trójmorze”. Jest to jednak całkowicie odmienny projekt – pisze dla BiznesAlert.pl Mateusz Perowicz, współpracownik portalu Jagielloński24.pl.

Kancelaria Prezydenta kategorycznie odrzuca łączenie go z Międzymorzem z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Wygląda na to, że współczesna koncepcja jest lepsza. Szczyt Trójmorza, na którym obecny był prezydent USA oznacza, iż nie jest to puste hasło wyborcze. Projekt budzi zainteresowanie od Tallina przez Zagrzeb aż po Waszyngton

Już raz nam nie wyszło

Zaiste, plan naczelnego wodza spalił na panewce. Choć przyznać należy, że idea Józefa Piłsudskiego była słuszna, a jej realizacja mogła zapobiec wielu nieszczęśliwym wypadkom, które dotknęły później Międzymorze, czyli kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Niestety panujące wówczas warunki nie sprzyjały owej koncepcji. Sami potencjalni sygnatariusze nie byli zainteresowani jakimkolwiek sojuszem z Polską. Nasze relacje z sąsiadami były dalekie od przyjacielskich.

Region nie był zintegrowany, nie było spoiwa łączącego narody pomiędzy Morzem Adriatyckim, Bałtyckim i Czarnym. Ciężko o sojusz antyrosyjski, gdy część Europy uprawia rusofilę, a tak właśnie należałoby określić ówczesną politykę Francji i Czechosłowacji. Oba państwa starały się utrzymywać jak najlepsze kontakty z bolszewickim rządem, nie zwracając uwagi na interes Polski. Poza tym Rzeczpospolita, w przeciwieństwie do Rosji, nie miała do zaoferowania nic konkretnego, nawet ideologii, w którą narody Międzymorza mogłyby uwierzyć. Czy coś w tej kwestii się zmieniło? Otóż tak, zmieniło się wszystko.

Sankcjo trwaj

Celem, który może unifikować działania rządów państw Trójmorza, jest chęć uzyskania niezależności energetycznej. Wymaga to zahamowania hegemonii Rosji jako dostawcy surowców energetycznych. Wszystkie państwa regionu wyrażają w tej kwestii wspólne stanowisko, bowiem nic tak nie potęguje wysiłków jak poczucie zagrożenia. Wojna w Gruzji, aneksja Krymu, notoryczne naruszanie stref powietrznych i wodnych krajów NATO, podważanie suwerenności państw bałtyckich i inne tego typu działania wzmagają znacząco niechęć wobec Rosji, zarówno wśród krajów byłego bloku wschodniego, jak i Europy Zachodniej. Skutkuje to systematycznym przedłużaniem nałożonych sankcji.

W wyniku odseparowania Kremla od europejskiej polityki w wielu krajach Europy Wschodniej pojawił się wakat na stanowisku strategicznego partnera. Stwarza to optymalne warunki do forsowania projektów uderzających w interesy Rosji. Polska skrzętnie wykorzystuje tę sytuację, kreując wizję Unii Energetycznej. – Priorytetem dla tego regionu jest osiągnięcie niezależności w tym sensie, aby każde państwo miało przynajmniej trzy różne źródła dostaw gazu, a czynnikami decydującymi będą: u kogo kupować gaz, jakość usług, dostępność na rynku – powiedział Andrzej Duda.

Prezydent RP ułożył doskonałą definicję dywersyfikacji. Ten trudny wyraz oznacza zróżnicowanie źródeł dostaw surowca, co zwiększa bezpieczeństwo inwestycji. Wykonaliśmy już pierwszy krok w tym kierunku budując terminal LNG w Świnoujściu, co znacząco zwiększyło atrakcyjność naszego kraju. Dostarczany do gazoportu surowiec z Kataru rozsyłany jest cysternami m.in. do Estonii. Teraz za sprawą kolejnych inwestycji dajemy Europie Środkowo-Wschodniej szansę na uzyskanie suwerenności energetycznej. Ta koncepcja zdaje się urzeczywistniać za sprawą takich projektów jak Brama Północna. Obejmuje ona budowę gazociągu Baltic Pipe, popieranego przez Norwegię i Danię, który umożliwi transport surowca z tych państw.

Znaczącym posunięciem jest kontrakt na dostawę skroplonego gazu z USA. Sprowadzany do Polski surowiec mógłby być dystrybuowany do naszych południowych sąsiadów za sprawą częściowo istniejącego Korytarza Północ-Południe. Jest to projekt interkonektora, sieci dwukierunkowych gazociągów, który ma połączyć gazoporty w Świnoujściu i Omisalj w Chorwacji. W ramach tego połączenia mogą powstać interkonektory na granicy polsko-czeskiej i polsko-słowackiej. Ta infrastruktura pozwoliłaby na obustronną wymianę surowca, integrując system gazowy krajów Grupy Wyszehradzkiej, a także Chorwacji i Rumunii. Podobne inwestycje powstaną na granicy z Litwą, posiadającą własny terminal LNG w Kłajpedzie i Ukrainą, co da Polsce dostęp do ukraińskich magazynów gazu.

Niestety, polskie podejście do Korytarza Północ-Południe uniemożliwia jego realizację. W naszym mniemaniu ma być to projekt „z Północy na Południe”. Chcemy sprowadzać gaz przez Świnoujście i rozsyłać go do południowych sąsiadów, nie zważając na to, że nie jest im to na rękę. O ile połączenie gazowe ze Słowacją ma szansę realizacji (Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska wydał już zgodę na jego budowę), to polsko-czeska nitka nie wyszła z fazy koncepcji. Czechy nie traktują polskiego terminala LNG jako nowego, bezpiecznego źródła, ponieważ i tak otrzymają gaz od pośrednika, który może dowolnie regulować ceny.

A może przez morze?

Za dodatkowe ogniwo dywersyfikacji dostaw gazu uchodzi błękitne paliwo z Azerbejdżanu. Dostarczenie go do krajów Europy Środkowo-Wschodniej byłoby możliwe dzięki planowanemu gazociągowi AGRI (Interkonektor Azejberdżan-Gruzja-Rumunia). Miałby on doprowadzać azerski surowiec do Gruzji, następnie drogą morską do terminala LNG Konstanca w Rumunii, a stamtąd do Węgier i całej Grupy Wyszehradzkiej. AGRI może dostarczać od 5 do 8 mln m sześc. gazu rocznie. Za sprawą ukraińskiego ropociągu Odessa-Brody znad morza kaspijskiego może popłynąć do nas również ropa. Surowiec jest już transportowany do Czech, Słowacji i Węgier. Polska wysuwa plany podłączenia do tej instalacji poprzez budowę odcinka Brody-Płock, który posiada już połączenie z gdańskim naftoportem. Nie będzie to jednak proste. Brakuje chętnych do długoterminowego inwestowania w projekt. Nikt nie zamierza wykupić przepustowości tego odcinka i nikt nie jest zainteresowany dostarczeniem do niego surowca w okresie 10 lat.

Problem stanowi różnorodność ropy. Występuje w różnych odmianach i gatunkach, co utrudnia powstawanie międzynarodowych instalacji. Ta inwestycja miałaby przepustowość około 14,5 mln ton ropy rocznie, co stanowi około 40 proc. polskiego zapotrzebowania na ten surowiec. Byłaby to jednak inna ropa niż ta, której używamy obecnie. Polskie rafinerie osiągałyby na niej niższe uzyski, co negatywnie odbiłoby się na ich kondycji finansowej. Rafinerie musiałyby dokonać inwestycji, dostosowując infrastrukturę do nowych odmian ropy.

Jest to projekt niekorzystny dla naszej gospodarki, ale przychylny koncepcji Trójmorza. W efekcie powstałby szlak roponośny, łączący ze sobą wybrzeża morza Bałtyckiego i Czarnego, a to przyczyniłoby się do integracji obu regionów. Nawet Białoruś jest zmęczona rosyjskim szantażami energetycznymi i podłączyła się do owego ropociągu, pozyskując z niego 10 mln ton rocznie, czyli połowę swojego zapotrzebowania. Ostatnimi czasy Mińsk rozpoczął import ropy z Iranu przez terytorium Polski, Ukrainy i Łotwy. Sensację wywołała decyzja Aleksandra Łukaszenki, który zlecił swym specjalistom poszukiwanie nowych źródeł energii, co pomoże uniezależnić się od Rosjan. Dodatkowo Białoruś zadeklarowała chęć udziału w powołanym w 2006 projekcie Via Carpatia, interkontynentalnej autostradzie przebiegającej przez terytorium Litwy, Polski, Słowacji, Węgier, Rumunii, Bułgarii i Grecji. Projekt jest kluczowy dla integracji regionu, ponieważ bez odpowiedniej infrastruktury nie dojdzie do rozwoju transportu czy turystyki.

Wspólny rynek energii z Polską planują utworzyć również kraje bałtyckie. Estonia, Łotwa i Litwa planują odłączyć się od postradzieckiej sieci elektrycznej IPS/UPS i ustanowić połączenie z Europą kontynentalną. Pierwszym krokiem ku realizacji tych założeń stała sieć elektryczna LitPol Link 1, ukończona w 2015 roku. To 163 km dwukierunkowych linii elektrycznych, łączących stację Ełk Bis 400/100 kV z litewską stacją Alytus 330/110 kV. Projekt ten otrzymał w Unii Europejskiej status priorytetowy, ponieważ jego budowa doprowadziła do domknięcia Pierścienia Bałtyckiego, czyli sieci energetycznych otaczających basen Morza Bałtyckiego. Łączny koszt inwestycji wyniósł 1,8 mld zł, dofinansowanie z UE to kwota 870,38 mln zł.

Planowana jest druga tego typu sieć, LitPol Link 2. Jednak Polskie Sieci Elektroenergetyczne zaproponowały utworzenie połączenia Władysławowo-Kłajpeda, które przebiegałoby po dnie Morza Bałtyckiego. Taka inwestycja umożliwiłaby import i eksport nie tylko z krajów bałtyckich, ale także ze Skandynawii poprzez planowane przez Bałtów połączenie z systemem Nordel, obejmującym Norwegię, Szwecję, Danię i Finlandię. Dodatkowo linią podmorską można by transportować energię z planowanej elektrowni atomowej i farm wiatrakowych na Bałtyku.

Bez strachu nie ma rozwoju

Mawia się, że matką wynalazków jest potrzeba, a w największej potrzebie znajdujemy się w momencie realnego zagrożenia. Obecnie zagrożenie ze strony Rosji – rzeczywiste czy wyimaginowane – stwarza szansę na realną współpracę państw Trójmorza, które postrzegają dziś swe bezpieczeństwo i niepodległość przez pryzmat niezależności energetycznej. Prowadzimy szeroko zakrojone inwestycje z naszymi sąsiadami, zwiększając własne bezpieczeństwo energetyczne, budując jednocześnie realny sojusz państw pomiędzy Morzami Adriatyckim, Bałtyckim i Czarnym. Taki scenariusz jest możliwy dzięki nieprzerwanej realizacji założeń podjętych przez polski rząd wiele lat temu, co wydaje się nieprawdopodobne na polskiej scenie politycznej.

O potrzebie zjednoczenia państw Europy Środkowo-Wschodniej mówił prezydent Lech Kaczyński podczas swojego wystąpienia w Gruzji w 2008 roku: „Wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!” Takie stanowisko było utrzymywane przez Polską dyplomację pomimo zmian układu sił na scenie politycznej. Po dekadzie wspólnych wysiłków udało się osiągnąć zamierzony cel. Trójmorze nabiera realnych kształtów, a Polska stała się kluczowym graczem w regionie. Udowadnia to ostatni szczyt przedstawicieli parlamentów państw Europy Środkowo-wschodniej, który odbył się w Warszawie. Pojawili się na nim przedstawiciele 23 krajów między innymi Bośni i Hercegowiny, Bułgarii, Chorwacji, Turcji, Kazachstanu, Litwy, Łotwy, Mołdawii, Ukrainy i Węgier, na którym padały deklaracje o zacieśnianiu współpracy regionu.

W beczce miodu łyżki dziegciu

Istnieje kilka przeszkód blokujących integrację regionu. Kontrowersje budzi budowa rosyjskiej elektrowni atomowej w Ostrowcu na Białorusi. Litwa stara się zablokować projekt wszelkimi możliwymi sposobami. Polski rząd stanął po stronie Wilna i zlikwidował sieć elektryczną, którą Białoruś chciała eksportować energię wytwarzaną w Ostrowcu, co może wpłynąć negatywnie na relacje Warszawa-Mińsk. Kością niezgody jest również projekt gazociągu Nord Stream 2, który połączy Rosję z Niemcami po dnie Morza Bałtyckiego. To uderzy w interesy Polski i Ukrainy, które zarabiają na przesyle rosyjskiego gazu. Inwestycja jest za to bardzo korzystna dla Czech, które mogą wzbogacić się na przesyle dostarczanego do Niemiec surowca. Jednak największą przeszkodą w utworzeniu energetycznego Trójmorza jest indywidualizm i interes narodowy. Chcemy budować jedność w regionie, jednak na pierwszym miejscu stawiamy siebie i swój interes. Projekt pod hasłem „Budujmy solidarność energetyczną poprzez realizację korzystnych dla Polski projektów” brzmi niedorzecznie i nie powinien dziwić fakt, że nie budzi on zainteresowania.

Parafrazując słowa Józefa Piłsudskiego można powiedzieć „Polacy chcą Międzymorza, lecz pragnęliby, aby to Międzymorze kosztowało dwie krople ropy i dwa metry sześcienne gazu”. Chcemy by wszyscy poświęcili swój interes narodowy dla Nas, a sami nie jesteśmy w stanie zrobić niczego dla innych. Wszystko dodatkowo komplikuje polityka, czyli dążenie do zdobycia i utrzymania władzy. Jak długo na stanowisku utrzyma się premier Czech, który zrezygnuje z projektu korzystnego dla czeskiej gospodarki (Nord Stream 2) na rzecz inwestycji przychylnych Polsce (Korytarz Północ-Południe)? Jeśli chcemy, by Czechy znalazły się w energetycznym Trójmorzu, przygotujmy projekt korzystny dla Czech. Zakontraktowany gaz skroplony z USA nie musi płynąć do Świnoujścia, mógłby popłynąć do chorwackiego Umisaj. Stamtąd mógłby trafić do Czech, które zarobiłyby na tranzycie surowca. Zwłaszcza, że Donald Trump na szczycie Trójmorza zabiegał o zwiększenie dostaw amerykańskiego gazu dla całego regionu, a nie konkretnie dla Polski. Podobnie ma się sprawa z inwestycjami na Morzu Czarnym.

Chętnie widzielibyśmy w unii energetycznej Gruzję i Kazachstan, jednak nie zamierzamy podpisać się pod projektami korzystnymi dla tych państw. Wizja gazociągu AGRI uchodzi za projekt konkurencyjny, szkodliwy dla polskiej racji stanu, ponieważ gospodarczo nic na nim nie zyskamy.

RAPORT: Trójmorze – skromne, ale bez złudzeń

Nasz polonocentryzm, który zaprezentowaliśmy na konferencji w Monachium, jest blokadą i przeszkodą w unifikacji regionu. Takie podejście unicestwiło już jedną szansę na utworzenie Międzymorza. W XX wieku sądzono, że wszyscy staną po stronie Polski, nie otrzymując nic w zamian. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała ten pogląd. Ten sam błąd popełniamy dzisiaj. To dziwi, biorąc pod uwagę historię naszego kraju.

Jedna unia nam się przecież udała. Rzeczpospolita Obojga Narodów to koncepcja, który przyniosła Koronie wiele korzyści. Potęgę Rzeczpospolitej zawdzięczamy Jagiellonom, dynastii rodem z Litwy. Ten projekt powiódł się, ponieważ byliśmy skłonni oddać coś litewskiej szlachcie. Podarowaliśmy im tron Królestwa Polskiego i wbrew pozorom nic na tym nie straciliśmy. Wręcz przeciwnie! Litewska arystokracja niemal całkowicie się spolonizowała dzięki temu zabiegowi. Wyciągnijmy z tego lekcję. Jeśli chcemy budować realny, trwały sojusz musimy ustąpić pola i być skłonni do poświęceń. Musimy zacząć traktować interes potencjalnych sojuszników na równi własnym interesem, a ich samych jako partnerów a nie klientów.

 

Najnowsze artykuły