Buzek: Kryzys koronawirusa może być szansą dla energetyki (ROZMOWA)

20 kwietnia 2020, 07:31 Energetyka

– Każdy kryzys jest również szansą – okazją do zaczęcia pewnych spraw od nowa, inaczej, odważniej. Wykorzystajmy, także jako Polska, tę możliwość – na przykład w energetyce! – przekonuje prof. Jerzy Buzek, były premier, a obecnie członek Komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii Parlamentu Europejskiego.

BiznesAlert.pl: Jak koronawirus wpłynie na Europejski Zielony Ład? 

Jerzy Buzek: Koronawirus sporo nas nauczył, choćby tego, jak mało przydatne na czas takiego zagrożenia są gigantyczne inwestycje zbrojeniowe, a z drugiej strony – jak groźne dla naszego zdrowia i życia są zaniedbania inwestycji w opiekę zdrowotną. Ze współczuciem, przerażeniem i rosnącym przygnębieniem dowiadujemy się o skali tragedii w USA – największym i najbogatszym, uzbrojonym po zęby, mocarstwie świata, którego prezydent z pogardą odnosił się do ostrzeżeń naukowców przed COVID-19 i z zapałem demontował podstawy systemu zdrowia, które budował jego poprzednik. Dziś przekonujemy się o sile i znaczeniu przekazu nauki i z największą uwagą słuchamy tego, co ludzie nauki mają nam do powiedzenia. Sami naukowcy połączyli zaś siły w skali globalnej, udostępniając sobie wyniki badań i dając przykład prawdziwej współpracy dla wynalezienia szczepionki, która ma nas uratować przed koronawirusem. Jak na ironię – ten sam prezydent największego mocarstwa z nonszalancją mówi o doniesieniach niemal wszystkich uczonych o nadchodzącej katastrofie klimatycznej i wycofał Stany Zjednoczone z Porozumienia Paryskiego.

Realizacja tego porozumienia to siła napędowa Europejskiego Zielonego Ładu w Unii Europejskiej.

Oczywiście, właśnie tak. Wszyscy jesteśmy zszokowani skalą i efektami trwającej pandemii: jej wpływem na zdrowie i życie ludzi, ale również – na miejsca pracy, nasze firmy i przemysł, całą gospodarkę, nasz codzienny styl życia. Ale pamiętajmy, że może to być zaledwie przedsmak tego, co będzie nas czekać, jeśli nie zapobiegniemy katastrofie klimatycznej: szalejące huragany, susze i pożary na niespotykaną skalę, niedobór wody pitnej w jednych miejscach przy jednoczesnych powodziach gdzie indziej, setki tysięcy osób umierających co roku z powodu smogu. Nawiasem mówiąc, badania naukowców z Uniwersytetu Harvarda pokazują, że zanieczyszczone powietrze może wpływać na wyższą śmiertelność na COVID-19.

Mamy nadzieję, że niedługo wynaleziona zostanie na niego szczepionka. Na zmiany klimatu szczepionki jednak nie ma i nie będzie, nie sposób się też na nie uodpornić. Dlatego walkę z globalnym ociepleniem należy kontynuować – w rozsądny, przemyślany, skuteczny sposób – także po pandemii. Ważnym tego elementem może być dążenie do neutralności klimatycznej Unii Europejskiej w 2050 roku – jeden z priorytetów Europejskiego Zielonego Ładu. Co istotne – ma on szanse odegrać kluczową rolę w wychodzeniu unijnej gospodarki z zapaści po epidemii koronawirusa.

No właśnie. Jak Europejski Zielony Ład wpłynie na rekonwalescencje gospodarki?

Europejski Zielony Ład od początku był pomyślany jako nowa strategia osiągnięcia przez Unię ożywienia i wzrostu gospodarczego, wzmocnienia jej globalnej konkurencyjności, tworzenia miejsc pracy. Dzisiaj zatem naturalnie może stać się głównym filarem wielkiego planu odbudowy UE po recesji wywołanej COVID-19 – impulsem do tworzenia atrakcyjnych miejsc pracy dla naszych obywateli, pobudzania przyjaznego dla środowiska rozwoju gospodarczego, do szerszego otwierania się na zieloną energię czy nowe technologie. Każdy kryzys jest również szansą – okazją do zaczęcia pewnych spraw od nowa, inaczej, odważniej. Wykorzystajmy, także jako Polska, tę możliwość – na przykład w energetyce! 

O co powinna walczyć Polska przed Radą Europejską w czerwcu 2020 roku?

To pytanie do rządu. Od początku nie rozumiałem tego szpagatu, w którym ustawił on Polskę po grudniowym szczycie Rady Europejskiej: popieramy neutralność klimatyczną Unii Europejskiej w 2050 roku, ale – jako jedyny kraj członkowski – nie uczestniczymy w osiąganiu tego celu. Dziś, w obliczu trwającej pandemii, wygląda to jeszcze bardziej egoistycznie i źle niż parę miesięcy temu. Dlaczego swój wkład mogą wnieść Bułgaria i Rumunia, ciągle odczuwająca skutki kryzysów ekonomicznego i migracyjnego Grecja czy Chorwacja, która weszła do Unii niemal dekadę po nas – a Polska nie może? Niewykluczone, że to pytanie padnie w czerwcu – i obawiam się, że nie ma takiej prezentacji w power point, która byłaby w stanie na to sensownie odpowiedzieć.

Jakie mogły być powody zeszłorocznej decyzji?

Rząd próbował tłumaczyć, że nie chodzi wcale o kampanię przed wyborami prezydenckimi, tylko o pieniądze dla Polski. Fakty są jednak takie, że dziś, gdy rozstrzyga się na przykład kształt Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (FST) – jestem jego sprawozdawcą w komisji ITRE – Polska jest na marginesie, choć nasze regiony mogłyby dostać z tego Funduszu najwięcej środków. Co więcej, zaczynają pojawiać się sugestie, że FST musi mocniej wspierać regiony najbardziej dotknięte koronawirusem. Łatwiej byłoby te głosy neutralizować, gdybyśmy – jak Włosi czy Hiszpanie, dramatycznie walczący dziś z COVID-19 – zadeklarowali w grudniu przystąpienie do realizacji celu na 2050 rok.

Jak Pan ocenia postulat zamrożenia systemu handlu emisjami (ETS)?

Mówiąc najkrócej, jako klasyczny przykład tłuczenia termometru, który pokazał, że mamy gorączkę: nie wyzdrowiejemy od tego, ale przynajmniej już nic nie przypomni nam o chorobie. To prawda, że polska energetyka i przemysł energochłonny ponoszą  koszty związane z cenami uprawnień do emisji CO2. Ale przecież środki z opłat ETS trafiają do naszego, polskiego budżetu i powinniśmy za nie modernizować naszą gospodarkę. Pytam więc: dlaczego rząd nie wydaje w całości tych ogromnych, wymienianych przez „zamrażaczy ETS” pieniędzy, na modernizację?

Cel systemu handlu emisjami jest jeden: w sposób rynkowy zachęcać do stopniowego odchodzenia od wysokoemisyjnych źródeł energii – nie emitujesz, nie płacisz. ETS nie byłby oczywiście przedmiotem ataku „zamrażaczy”, gdyby nie uzależnienie Polski od emitującego ogromne ilości CO2 węgla – w dużej mierze sprowadzanego dziś zresztą zza granicy, głównie z Rosji, co w oczywisty sposób osłabia nasze bezpieczeństwo energetyczne.

Na czym polegały Pana zdaniem mankamenty działań rządu w ostatnich latach? 

Gdyby rząd w ostatnich latach wspierał na przykład sektor OZE – zamiast rzucać mu kolejne kłody pod nogi – dziś moglibyśmy zapewne trochę mniej przejmować się cenami uprawnień do emisji CO2. I jeszcze jedno: kiedy dwa lata temu pracowaliśmy nad reformą ETS na kolejne lata, polski rząd nie protestował przeciw ostatecznie uzgodnionym rozwiązaniom. Zgłaszany zatem dzisiaj postulat zawieszenia całego systemu postrzegam jako skrajnie nieodpowiedzialny – policzony na użytek wyborczy w kraju i szkodliwy dla pozycji Polski w Unii Europejskiej.

A wracając jeszcze do systemu handlu emisjami: dekadę temu był pomysł, aby z ETS – a więc pieniędzy, które trafiają do naszego budżetu – odprowadzać solidarnościowo parę procent (2-3 procent) na specjalny Fundusz dla biednych krajów trzeciego świata, które już dzisiaj mają niewyobrażalne problemy z zalewaniem milionów hektarów przez morze, z katastrofalnymi suszami, pożarami, brakiem wody. Ten pomysł wtedy upadł. Szkoda! W sprawach klimatu potrzeba nam bowiem równie dużo solidarności, jak w tym, czego doświadczamy dzisiaj – w trakcie ataku koronawirusa. Globalne ocieplenie to też pandemia, tylko rozciągnięta w czasie – i możemy ją jeszcze powstrzymać.

Rozmawiał Wojciech Jakóbik

Tobiszowski: Zamrożenie systemu handlu emisjami CO2 da ponad 5,5 mld zł polskiemu przemysłowi