Można śmiało założyć, że optymistyczne zapisy umowy społecznej ze stroną społeczną sektora górniczego, dotyczące dat wygaszania kopalń, nie zostaną zrealizowane, jeżeli energetyka węglowa przedwcześnie upadnie. Chyba, że rząd zakłada eksport węgla, co jest oczywiście niemożliwe. Umowa społeczna z energetykami musi być naturalną konsekwencją i zabezpieczeniem również interesu górników, dlatego wydobywany surowiec będzie musiał mieć zbyt, a do tego niezbędne jest utrzymanie zakładów energetycznych – pisze Bogdan Tkocz z komitetu protestacyjno-strajkowego Taurona.
W projekcie umowy społecznej opublikowanej przez BiznesAlert.pl oraz załącznikach, do których dotarła Pani Redaktor Klimza z Radio ZET (rząd informuje, że będzie przedmiotem negocjacji – przyp. red.) widać wiele pozytywnych rozwiązań, szczególnie w sferze osłon socjalnych, emerytur i nagród. Sęk jednak w tym, że wizja żywej gotówki jest atrakcyjna, ale nie niesie za sobą realnej wartości dodanej. Gotówka jest, a potem znika, w przeciwieństwie do stałego i godziwie płatnego miejsca pracy. W załącznikach są również kwestie kontrowersyjne, dotyczące zapewnień uposażeń dla kierownictw związków zawodowych, a o gwarancjach dotyczących finansowania inwestycji nie ma ani słowa. Nie tędy droga. To zaburzenie chronologii zdarzeń. Jak przez brak inwestycji w innowacje i redukcje emisji CO2 upadnie cały sektor, to i związki zawodowe już nie będą potrzebne.
Stoimy na stanowisku, że Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE) bez gwarancji przetrwania chociażby dekady, nie może powstać. W innym wypadku tysiące pracowników zostaną bez pracy i perspektyw zatrudnienia w wyuczonym zawodzie, lub zawodzie o zbliżonej charakterystyce, mam tu na myśli m.in. wyspecjalizowany przemysł. A jak wiemy w dobie pandemii covid, to jedyny obszar, który ciągnął polską gospodarkę. Obecnie, poza kilkoma omawianymi zakładami, między innymi inwestycją w fabrykę Izery, brak jest zapewnienia atrakcyjnych miejsc pracy, gdzie pracownicy sektora górniczego i energetycznego mogliby się podziać po upadku, lub podczas wygaszania zakładów energetycznych będących w NABE. Pojawiają się również propozycje dotyczące zamiany zakładów na muzea, hotele, czy centra handlowe. Znając oczekiwania pracowników, wkładamy takie propozycje, jak proponuje Redaktor Baca-Pogorzelska, znająca rzekomo realia sektora, głęboko między bajki. Podobnie jak opowieści o tysiącach miejsc pracy w branży OZE, która z uwagi na proces inwestycyjny i charakterystykę działania nie ma szans dać takiej liczby miejsc pracy, szczególnie ze względu, że nie mamy rozbudowanego przemysłu OZE, tak jak nasi zachodni sąsiedzi. Tym samym praca w OZE w Polsce to głównie przygotowywanie dokumentacji i montaż importowanych urządzeń.
Gwarancją utrzymania atrakcyjnych miejsc pracy będą inwestycje, które jednocześnie obniżą emisyjność z wytwarzania energii, ale również zaczną rozwijać nowy sektor gospodarki, jakim jest karbochemia, do której docelowo powinien trafiać polski węgiel, gdy postęp technologiczny i kwestie bezpieczeństwa energetycznego pozwolą na odejście od węgla. Pod koniec jeszcze raz chciałbym powtórzyć. Jeśli w NABE nie będzie środków na inwestycje w niskoemisyjne technologie ograniczające emisje, które skompensują koszty spekulacyjnego parapodatku z dyrektywy ETS, to żadna z umów nie będzie miała szanse na realizację z uwagi na sukcesywnie, geometrycznie, rosnące straty dla budżetu powodowane przez NABE. A budżet tego nie uciągnie, chyba że rządzący planują już dziś zafundować Polakom wzrost cen energii o kilkanaście procent rocznie.
Mamy szkic umowy społecznej z energetyką. Co w zamian za odejście od węgla?