icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Kloc: Podatek od śladu węglowego zrównoważy restrykcje Europejskiego Zielonego Ładu

Większość restrykcji Europejskiego Zielonego Ładu negatywnie wpływa na konkurencyjność unijnej gospodarki w skali globalnej. Od tej reguły może pojawić się wyjątek przywracający częściową równowagę handlową. Komisja Europejska chce wprowadzić podatek na produkty z importu, których wytworzenie powoduje emisję dwutlenku węgla. Ciekawie brzmi propozycja premiera Mateusza Morawieckiego, aby rozpocząć od programu pilotażowego dla stali, cementu i nawozów. Z ramienia Europejskich Konserwatystów i Reformatorów zostałam kontrsprawozdawcą tego projektu – pisze Izabela Kloc, poseł do Parlamentu Europejskiego.

Na razie wszystkie klimatyczne restrykcje nakładane przez Unię Europejską skierowane są do wewnątrz. Prawne, technologiczne i finansowe obostrzenia dotyczą tylko państw członkowskich, które muszą ograniczać węgiel w gospodarce, a kolejny na czarnej liście jest gaz. Dotychczas w Unii Europejskiej zwyciężało przekonanie, że jeśli na naszym podwórku zaczniemy przykręcać „zieloną” śrubę, tym śladem pójdzie cały świat. W dobie globalizacji i wolnego handlu jest to pobożne życzenie. Rynek nie toleruje próżni. Jeśli coś jest zakazane w Europie nie ma przeszkód, aby powstało gdzieś indziej i wróciło na nasz rynek w formie gotowego produktu. I tak się dzieje. Na kraje członkowskie nakładane są kolejne redukcje dwutlenku węgla, a jednocześnie rośnie import produktów wysokoemisyjnych. Nie ma to nic wspólnego z duchem Porozumienia Paryskiego i wypacza unijną politykę klimatyczną, której głównym założeniem jest walka z globalnym ociepleniem.

Z jednej strony Unia Europejska eliminuje węgiel z własnej gospodarki, ale nie widzi nic złego we wspieraniu tego surowca – poprzez zachowania zakupowe – w innych regionach świata.

Technologie obarczone „zielonymi” restrykcjami są droższe. Na dłuższą metę doprowadzi to do tego, że europejscy producenci zostaną wyrzuceni z własnego rynku, bo na ich miejsce wejdą firmy z krajów, które nie mają klimatycznych skrupułów. Taki mechanizm działa m.in. w sektorze stali. O światowy prymat w tej branży walczą Chiny i USA. Kiedy między gospodarczymi gigantami wybuchła wojna handlowa, europejski rynek zalała tańsza i dobrej jakości stal. W konsekwencji Bruksela musiała wprowadzić kontyngenty importowe, aby nie doprowadzić do całkowitego upadku europejskiego stalownictwa.

Dwutlenek węgla, z którym walczy Unia Europejska ukryty jest nie tylko w stali, ale w wielu innych produktach importowanych na nasz rynek w masowych ilościach, jak choćby cement albo nawozy. Przykładów jest więcej. Polski Komitet Energii Elektrycznej ocenia, że w latach 2017 – 2019 import prądu spoza Unii Europejskiej wzrósł o 700 proc. Ponieważ został on wytworzony w instalacjach nie podlegających klimatycznym rygorom – gdzieś na świecie wyemitowano 11 mln ton dwutlenku węgla.

Unia Europejska, jeśli chce kontynuować radykalny kurs polityki klimatycznej, musi zmierzyć się z poważną konkurencją ze strony podmiotów spoza naszego obszaru gospodarczego.

Problem ten stał się szczególnie aktualny teraz, w dobie kryzysu spowodowanego koronawirusem. Największe, globalne potęgi pogrążają się w recesji, a to rodzi obawy, że ich polityka gospodarcza stanie się jeszcze bardziej agresywna i raczej nie będzie oparta na „zielonych” fundamentach. Komisja Europejska zdaje się dostrzegać to niebezpieczeństwo i rozpoczęła prace nad „mechanizmem dostosowywania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2” (Carbon Border Adjustment Mechanism – CBAM). Najprościej rzecz ujmując – chodzi o podatek nałożony na produkty z importu, których wytworzenie powoduje emisję dwutlenku węgla. Pomysł jest dobry, ale należy wyjątkowo rozważnie przygotować jego zasady i kryteria. W Unii Europejskiej już pojawiają się głosy, aby podatek „węglowy” rozszerzyć na maksymalny wachlarz branż i produktów, aby zmusić resztę świata do zaostrzenia klimatycznych restrykcji. Niekoniecznie tak się musi stać. Unia Europejska jest dużym graczem na globalnych rynkach, ale nie największym. Łatwo sobie wyobrazić, że nadmierne zastosowanie nowej daniny doprowadzi do wojny handlowej, którą przegramy.

W dyskusji nad kształtem CBAM pojawiają się też głosy rozsądku, płynące m.in. z Polski.

Zdaniem premiera Mateusza Morawieckiego należy najpierw uruchomić program pilotażowy, który obejmowałby trzy produkty: stal, cement i nawozy sztuczne. Po zakończeniu tej fazy należy przeprowadzić analizę CBAM i rozważyć kolejne kroki. Ważne jest, aby traktować tę sprawę z odpowiednią ostrożnością nie powodując niestabilności na unijnych rynkach. Komisja Europejska zamierza przedstawić wnioski dotyczące nowego mechanizmu finansowego do lata 2021 roku. Warto nad tym dobrze popracować, ponieważ cło „węglowe” może stać się podstawowym narzędziem do zwiększenia suwerenności przemysłowo-technologicznej Polski i całej Unii Europejskiej.

Większość restrykcji Europejskiego Zielonego Ładu negatywnie wpływa na konkurencyjność unijnej gospodarki w skali globalnej. Od tej reguły może pojawić się wyjątek przywracający częściową równowagę handlową. Komisja Europejska chce wprowadzić podatek na produkty z importu, których wytworzenie powoduje emisję dwutlenku węgla. Ciekawie brzmi propozycja premiera Mateusza Morawieckiego, aby rozpocząć od programu pilotażowego dla stali, cementu i nawozów. Z ramienia Europejskich Konserwatystów i Reformatorów zostałam kontrsprawozdawcą tego projektu – pisze Izabela Kloc, poseł do Parlamentu Europejskiego.

Na razie wszystkie klimatyczne restrykcje nakładane przez Unię Europejską skierowane są do wewnątrz. Prawne, technologiczne i finansowe obostrzenia dotyczą tylko państw członkowskich, które muszą ograniczać węgiel w gospodarce, a kolejny na czarnej liście jest gaz. Dotychczas w Unii Europejskiej zwyciężało przekonanie, że jeśli na naszym podwórku zaczniemy przykręcać „zieloną” śrubę, tym śladem pójdzie cały świat. W dobie globalizacji i wolnego handlu jest to pobożne życzenie. Rynek nie toleruje próżni. Jeśli coś jest zakazane w Europie nie ma przeszkód, aby powstało gdzieś indziej i wróciło na nasz rynek w formie gotowego produktu. I tak się dzieje. Na kraje członkowskie nakładane są kolejne redukcje dwutlenku węgla, a jednocześnie rośnie import produktów wysokoemisyjnych. Nie ma to nic wspólnego z duchem Porozumienia Paryskiego i wypacza unijną politykę klimatyczną, której głównym założeniem jest walka z globalnym ociepleniem.

Z jednej strony Unia Europejska eliminuje węgiel z własnej gospodarki, ale nie widzi nic złego we wspieraniu tego surowca – poprzez zachowania zakupowe – w innych regionach świata.

Technologie obarczone „zielonymi” restrykcjami są droższe. Na dłuższą metę doprowadzi to do tego, że europejscy producenci zostaną wyrzuceni z własnego rynku, bo na ich miejsce wejdą firmy z krajów, które nie mają klimatycznych skrupułów. Taki mechanizm działa m.in. w sektorze stali. O światowy prymat w tej branży walczą Chiny i USA. Kiedy między gospodarczymi gigantami wybuchła wojna handlowa, europejski rynek zalała tańsza i dobrej jakości stal. W konsekwencji Bruksela musiała wprowadzić kontyngenty importowe, aby nie doprowadzić do całkowitego upadku europejskiego stalownictwa.

Dwutlenek węgla, z którym walczy Unia Europejska ukryty jest nie tylko w stali, ale w wielu innych produktach importowanych na nasz rynek w masowych ilościach, jak choćby cement albo nawozy. Przykładów jest więcej. Polski Komitet Energii Elektrycznej ocenia, że w latach 2017 – 2019 import prądu spoza Unii Europejskiej wzrósł o 700 proc. Ponieważ został on wytworzony w instalacjach nie podlegających klimatycznym rygorom – gdzieś na świecie wyemitowano 11 mln ton dwutlenku węgla.

Unia Europejska, jeśli chce kontynuować radykalny kurs polityki klimatycznej, musi zmierzyć się z poważną konkurencją ze strony podmiotów spoza naszego obszaru gospodarczego.

Problem ten stał się szczególnie aktualny teraz, w dobie kryzysu spowodowanego koronawirusem. Największe, globalne potęgi pogrążają się w recesji, a to rodzi obawy, że ich polityka gospodarcza stanie się jeszcze bardziej agresywna i raczej nie będzie oparta na „zielonych” fundamentach. Komisja Europejska zdaje się dostrzegać to niebezpieczeństwo i rozpoczęła prace nad „mechanizmem dostosowywania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2” (Carbon Border Adjustment Mechanism – CBAM). Najprościej rzecz ujmując – chodzi o podatek nałożony na produkty z importu, których wytworzenie powoduje emisję dwutlenku węgla. Pomysł jest dobry, ale należy wyjątkowo rozważnie przygotować jego zasady i kryteria. W Unii Europejskiej już pojawiają się głosy, aby podatek „węglowy” rozszerzyć na maksymalny wachlarz branż i produktów, aby zmusić resztę świata do zaostrzenia klimatycznych restrykcji. Niekoniecznie tak się musi stać. Unia Europejska jest dużym graczem na globalnych rynkach, ale nie największym. Łatwo sobie wyobrazić, że nadmierne zastosowanie nowej daniny doprowadzi do wojny handlowej, którą przegramy.

W dyskusji nad kształtem CBAM pojawiają się też głosy rozsądku, płynące m.in. z Polski.

Zdaniem premiera Mateusza Morawieckiego należy najpierw uruchomić program pilotażowy, który obejmowałby trzy produkty: stal, cement i nawozy sztuczne. Po zakończeniu tej fazy należy przeprowadzić analizę CBAM i rozważyć kolejne kroki. Ważne jest, aby traktować tę sprawę z odpowiednią ostrożnością nie powodując niestabilności na unijnych rynkach. Komisja Europejska zamierza przedstawić wnioski dotyczące nowego mechanizmu finansowego do lata 2021 roku. Warto nad tym dobrze popracować, ponieważ cło „węglowe” może stać się podstawowym narzędziem do zwiększenia suwerenności przemysłowo-technologicznej Polski i całej Unii Europejskiej.

Najnowsze artykuły