Profesor Politechniki Łódzkiej Władysław Mielczarski ocenił rynek mocy jako złe rozwiązanie dla polskiej energetyki. – Rynek mocy jest jednym z trzech największych błędów, które spotkały polską elektroenergetykę. Pozostałymi nieszczęściami są niegdyś zawarte kontrakty długoterminowe, za które płacimy do dzisiaj w rachunkach za energię elektryczną w postaci tak zwanej opłaty przejściowej – mówi w rozmowie z BiznesAlert.pl.
Rynek mocy i obligo giełdowe
Zdaniem Mielczarskiego, drugim największym błędem jest stuprocentowe obligo giełdowe zmuszające firmy do płacenia giełdzie, które później przerzucają koszty na odbiorców. – No i trzecim, prawdopodobnie największym nieszczęściem, jest wspomniany wcześniej rynek mocy – powiedział.
Rozmówca BiznesAlert.pl uważa, że samo założenie przyjętego rozwiązania jest błędne, gdyż wpłynie negatywnie na stan infrastruktury energetycznej. – System rynku mocy został skopiowany z rynku brytyjskiego, który już w tamtym momencie okazał się projektem nieudanym. W związku ze zobowiązaniami podjętymi na lata następne w ramach pięciu aukcji głównych i jednej aukcji dodatkowej, będziemy musieli wydać ponad 50 mld złotych do 2040 roku. W ramach czego, poza budową drobnych jednostek ciepłowniczych, nie ma żadnej nowej jednostki wytwórczej energii elektrycznej. Nawet jeżeli w wynikach aukcji prezes Urzędu Regulacji Energetyki (URE – przyp. red.) podaje, że jest to „nowa jednostka”, to tak naprawdę są to jednostki, które już pracują, np. Kozienice II, Opole 5 czy Opole 6. Coraz bardziej postępuje degradacja majątku wytwórczego. Polskie Sieci Elektroenergetyczne mają problemy z zamknięciem bilansu mocy i po raz kolejny ogłaszają przetarg na redukcję zapotrzebowania – wskazał prof. Mielczarski.
Ekspert uważa również, że potencjalne przerwy w dostawach energii elektrycznej będą wynikać z regulacji rynku mocy. – Jeżeli dojdzie do blackout’u w Polsce, to rynek mocy jako narzędzie będzie tego główną przyczyną – uważa Mielczarski.
Według profesora Politechniki Łódzkiej można było zastosować inne metody. – Alternatywą mogły być proste mechanizmy oparte na opłacie za jakość i niezawodność, mogące finansować powstawanie nowych jednostek. My ich potrzebujemy do bilansowania źródeł odnawialnych, a poprzez rynek mocy 50 mld poszło praktycznie w całości na jednostki istniejące. Mechanizm rynku mocy ogranicza wprowadzenie innych rozwiązań. Aukcje do 2025 roku są już zakończone, oznacza to, że w ciągu tych pięciu lat jesteśmy zamknięci w kontraktach z rynku mocy, a odbiorców to rozwiązanie będzie kosztować każdego roku ponad pięć miliardów złotych, które będą opłacać w ramach rachunków za prąd. Już teraz wiadomo, że ponad trzy miliardy złotych zostanie zakontraktowanych po 2025 roku. Nowe mechanizmy mogą zadziałać dopiero po 2030 roku. Do tego czasu niewiele uda się zrobić bez istotnych decyzji i wsparcia budowy nowych jednostek wytwórczych. A firmom, które uzyskały kontrakty, będzie trzeba zapłacić z kieszeni odbiorców – twierdzi ekspert.
Profesor Mielczarski zwraca również uwagę na problem przeniesienia kosztów na firmy. – I niestety tu też jest kolejny poważny błąd, ponieważ prezes URE przed podwyżkami w głównej mierze chroni odbiorców indywidualnych, którzy zapłacą relatywnie niewielkie kwoty, natomiast resztę pokryją odbiorcy komercyjni. To doprowadzi do tego, że albo firmy zaczną opuszczać Polskę ze względu na wysokie koszty energii, albo będą podwyższać ceny swoich produktów przez co będą mniej konkurencyjne. Podsumowując, mechanizm rynku mocy jest kosztowny i nieefektywny. Wyeksploatowanie polskich elektrowni pokazuje liczba oddanych nowych jednostek wytwórczych po 2000 roku. Można je zliczyć na palcach dwóch rąk. Tymczasem nowych jednostek po 2000 roku powinno powstać co najmniej kilka razy więcej. Znaczna część polskich elektrowni to relikty lat 60., 70. i 80. XX wieku, które niebawem w większości zostaną wyłączone – konkluduje.
Opracował Mariusz Marszałkowski