Najważniejsze informacje dla biznesu
Strona główna Blog Strona 8189
  1. 1
  2. 2
  3. 3
  4. ...
  5. 8185
  6. 8186
  7. 8187
  8. 8188
  9. 8189
  10. 8190
  11. 8191
  12. 8192
  13. 8193
  14. ...
  15. 8208
  16. 8209
  17. 8210

Czerwiński: Znany plan prac nad trójpakiem. Najpierw ustawa o odnawialnych źródłach energii, potem prawo energetyczne i gazowe (NEWSERIA)

– Mam nadzieję graniczącą z pewnością, że ustawa o odnawialnych źródłach energii zostanie przyjęta w pierwszej kolejności, a potem prawo energetyczne i gazowe – mówi Agencji Informacyjnej Newseria Andrzej Czerwiński, poseł PO, przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Energetyki. Dodaje, że zanim projekt ustawy o OZE we wrześniu trafi do laski marszałkowskiej, zwolennicy zielonej energii, muszą „wygrać batalię z ministrem finansów”.

 – Zarówno Ministerstwo Gospodarki, jak i parlament oraz nasze komisje, są gotowe do tego, żeby ustawa o odnawialnych źródłach energii jak najszybciej została przyjęta – mówi poseł PO. – Być może dla przyspieszenia przyjmiemy harmonogram procedowania poszczególnych ustaw. Tej decyzji jeszcze nie podejmowaliśmy.

Wyjaśnia, że Polska zobowiązała się wobec Unii Europejskiej, że do 2020 roku osiągnie 15 proc. udziału energii odnawialnej w ogólnej produkcji energii. Ponieważ rząd opóźnia już ponad trzy lata implementację unijnego prawa, które miało pomóc w osiągnięciu tego celu, pod koniec marca Komisja Europejska skierowała przeciwko Polsce sprawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Aby uniknąć kar, posłowie PO zaproponowali przyjęcie najpierw nowelizacji Prawa energetycznego, nazywanej „małym trójpakiem”. Ma ona zawierać najważniejsze postawienia dyrektywy o odnawialnych źródeł energii. Termin jej przyjęcia przez Polskę minął w grudniu 2010 roku.

Przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Energetyki zapewnia, że jednocześnie będą kontynuowane prace nad tzw. dużym trójpakiem, czyli pakietem ustaw dotyczących energetyki i porządkujących ten rynek.

 – „Duży trójpak” jest uzupełnieniem tej pracy, którą wykonujemy teraz w „małym trójpaku”. I bez załatwienia tych ważnych spraw ten system byłby kulawy – podkresla poseł PO. – Podjęliśmy skuteczniejszą pracę, żeby zrobić to, co najważniejsze w „małym trójpaku” i porozumieć się ze środowiskami, żeby wspólnie wypracować takie rozwiązania, aby nie musiały być co parę lat zmieniane

Zapewnia, że resort gospodarki intensywnie pracuje nad ustawą o odnawialnych źródłach energii. Jej ostateczny projekt ma być gotowy w sierpniu, a we wrześniu trafić do laski marszałkowskiej.

W ustawie mają znaleźć się rozwiązania dotyczące inteligentnych liczników i sieci oraz operatora systemu pomiarowego, umożliwiające rozwój rynku energii. Tak, aby drobni konsumenci i zarazem producenci energii, czyli tzw. prosumenci mogli inwestować w energetykę.

 – To musi być rozproszona energia, spięta licznikami inteligentnymi i inteligentną siecią. Te prace już są prowadzone – informuje Andrzej Czerwiński. – Musimy wygrać pewną batalię z Ministerstwem Finansów, ponieważ powinniśmy wyliczyć i pokazać, że to dla obywatela i dla rynku jest dobre. Argumenty na to mamy i klimat ku temu jest sprzyjający, więc jestem przekonany, że ten system też wprowadzimy. To będzie wymagało zmiany Prawa energetycznego.

Poseł uważa, że mimo kilkuletniego poślizgu i zamrożeniu rynku OZE, decyzja o opóźnieniu uchwalenia ustawy, była słuszna. Jako przykład podaje fotowoltaikę, której nadmierny rozwój spowodowany systemem dopłat doprowadził do zachwiania czeskiego czy niemieckiego rynku.

 – Projekt ustawy o OZE otworzył nie tylko furtkę, ale wrota do inwestycji w fotowoltaikę. Niemożliwe jest wprowadzenie w naszym kraju w życie tego, czego oczekiwali inwestorzy. Mamy przecież doświadczenia europejskie, że nie tędy droga. Także to spowolnienie podyktowane było raczej poprawą prawa i wprowadzenia stabilności rozwiązań – podkreśla Andrzej Czerwiński. – Sam premier zajął stanowisko, że ustawa musi być. Pewnie da terminy do realizacji projektów dla Ministerstwa Gospodarki, a sam od środka przyglądając się tym sprawom, widzę, że to jest priorytet i prace są naprawdę intensywne.

Wyłączenie ustawy o OZE z dużego trójpaku” byłoby zrealizowaniem postulatów części środowiska. Apelował o to m.in. Instytut Energetyki Odnawialnej, wskazując, że brak tych regulacji sprawia, że inwestycje są zamrożone, a inwestorzy przestają interesować się Polską.

Newseria.pl

Maciążek: Sarmatia może zostać zatrzymana

0

Projekt Sarmatia to pomysł na stworzenie alternatywnego szlaku dostaw ropy naftowej do Europy Środkowej. Chociaż powstał w 1990 roku, to nadal nie został zrealizowany. Część komentatorów wskazuje, że powodem jest nieopłacalność ekonomiczna rury. Sprawę komentuje ekspert do spraw bezpieczeństwa energetycznego i redaktor portalu Defence24.pl Piotr Maciążek.

Bałdys: Generalny Dyrektor wie dlaczego wykonawcy schodzą z placów budów

0

KOMENTARZ

Rafał Sebastian Bałdys

Członek Rady PZPB

Informacji o prawdziwych przyczynach zejścia wykonawców z placów budów zażądał od Generalnego Dyrektora DKiA wnioskodawca zwołania wczorajszej sejmowej komisji infrastruktury poseł Andrzej Adamczyk. Okazało się, że p.o. Generalnego Dyrektora posiada własną diagnozę sytuacji w tym zakresie i podzielił się nią z członkami komisji. Według niego przyczyną zejść wykonawców z budów jest…. zły dobór partnera konsorcjum. Ścieżka wnioskowania, jaką posłużyli się urzędnicy GDDKiA, którą zupełnie na serio członkom sejmowej komisji wyłożył Lech Witecki jest następująca: partner konsorcjum wpadał w kłopoty z powodu niepowodzeń na innych kontraktach – oczywiście nie z przyczyn GDDKiA – a drugi partner automatycznie wpadał w problemy na wspólnie realizowanym zamówieniu. To z kolei powodowało, – zdaniem Witeckiego – że naliczone przez GDDKiA kary zmuszały przedsiębiorców do zejścia z kontraktu.

W naszej ocenie publiczne składanie takich oświadczeń jest zwyczajnie nieuprawnione. Sformułowanie jakichkolwiek wniosków lub tylko hipotez w tym zakresie powinno być poprzedzone szeroko zakrojonymi badaniami tego zjawiska. Wspólnym mianownikiem zejść z budowy i upadłości firm budowlanych jest niestety instytucja zamawiającego – GDDKiA, co już samo w sobie powinno zmusić tę instytucję do przeanalizowania własnej roli, jako katalizatora tych zjawisk. Ponadto w tak skomplikowanym procesie biznesowym, jakim jest wspólna realizacja inwestycji nie sposób podać jednej przyczyny niepowodzenia, bowiem w istocie mamy do czynienia z całą matrycą przyczyn i różną dla każdego kontraktu.

GDDKiA posiada największe możliwości zbadania tego zjawiska, bowiem dysponuje kompletem danych ze wszystkich kontraktów. Takich rzetelnych badań się jednak nie robi. A przecież świadomy inwestor powinien dokonywać okresowych weryfikacji efektywności stosowanych przez siebie narzędzi zarządczych szczególnie w sytuacji, gdy dochodzi do niepokojących zjawisk noszących znamiona nowej prawidłowości.

Skoro nie prowadzi się badań, nie może być mowy o rzetelnej analizie przyczyn przedmiotowego zjawiska. Chociażby z tego powodu należałoby wypowiedź Lecha Witeckiego uznać za nieuprawnioną. Dalsze propagowanie takiego stanowiska zwyczajnie wprowadza w błąd, a ponieważ nie wszyscy znają się na budowie infrastruktury, wygłaszanie podobnych tez przez wysokiego rangą urzędnika administracji publicznej nie zasługuje na słowa uznania.  Wręcz przeciwnie.

Zejście wykonawcy z placu robót to ostatnie i najbardziej dramatyczne ogniwo w całym łańcuchu trudnej współpracy z GDDKiA. Wykonawca podpisując kontrakt chce go wykonać i jeśli podejmuje decyzję o jego zerwaniu to tylko dlatego, że nie ma innego wyjścia. Warto by inwestor pamiętał, co motywuje strony do współpracy.

Zapewniamy Generalnego Dyrektora, że dobór partnera konsorcjum miał w każdym przypadku najmniejszy wpływ na to, że wykonawcy schodzili z placów budów.

Rapkowski: Obligo gazowe należy wprowadzić ostrożnie

ROZMOWA

Czy obligo gazowe powinno być wprowadzone?

Piotr Rapkowski, analityk Instytutu Kościuszki: Sama idea wprowadzenia obligo gazowego prędzej czy później musiała zostać zrealizowana. Konieczność liberalizacji wynika między innymi z kierunku polityki energetycznej realizowanej w Polsce. Uruchomienie giełdy gazu, wprowadzenie obliga i dalsza liberalizacja mogą owocować korzyściami w kontekście bezpieczeństwa całego regionu Europy Środkowej. Nie możemy jednak zapominać, że tempo prac jakie przyjęliśmy zostało poniekąd podyktowane z zewnątrz, a dokładniej  przez Komisję Europejską, która zagroziła pozwaniem Polski do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Stąd tak duża determinacja do szybkiego wdrożenia tego rozwiązania. Ponadto, często podkreśla się, że mechanizm ten szybko sprawdził się w polskiej elektroenergetyce, w której dziś ponad 80 procent obrotu energią elektryczną odbywa się na giełdzie. Oczywiście nie możemy ślepo przenosić tamtych rozwiązań na sektor gazowy, bo i sytuacja jest odmienna, na rynku gazu mamy totalny monopol PGNiG.  Musimy też pamiętać, że przedsiębiorstwa zgłaszają jednak duże wątpliwości (np. Grupa Azoty). Zdaniem wielu komentatorów wysokość obligo i tempo narzucone przez Urząd Regulacji Energetyki jest za duże, a harmonogram mało realistyczny. Tak więc sama inicjatywa, dobrze poprowadzona może przynieść nam wiele korzyści, natomiast sposób jej wprowadzania możemy poddać już dyskusji.

Czy jednak takie tempo nie leży w interesie konsumentów, którzy docelowo mają otrzymać niższe ceny gazu z rozwiniętej giełdy gazowej?

Owszem, z „rozwiniętej”, a to oznacza obawiam się perspektywę nieco dłuższą. Nie nastąpi to również bez uwolnienia rynku detalicznego. Konieczne jest zwolnienie z taryf sprzedaży do odbiorców końcowych, a także uruchomienie transakcji między poszczególnymi podmiotami hurtowymi. Bez tego, uwolnienie cen hurtowych nie przyniesie większych rezultatów. Zmianom w proponowanej skali sprzeciwia się także PGNiG, co jest zrozumiałe z punktu widzenia monopolisty, którego interesy zostaną naruszone, a zgłaszany postulat wprowadzenia początkowo 15-procentowego udziału gazu z tej spółki w TGE został przez URE zastąpiony propozycją minimum 30 procentowego udziału. I w tym momencie pojawia się temat wysokości obligo. Warto zauważyć, że na najbardziej rozwiniętych europejskich rynkach gazu udział obligo w całości handlu gazem wynosi zwykle do 10%. Tylko w Wielkiej Brytanii, która jest absolutnym wolnorynkowym liderem w Europie poziom ten jest wyższy i wynosi ok. 30%. URE tłumaczy, że ewentualne 70-proc. obligo odpowiada mniej więcej części gazu, który zużywają w Polsce duzi odbiorcy. Pytanie o odpowiedni czas potrzebny na wdrożenie tak wysokiego poziomu?

Czy PGNiG nie powinno pozwolić na użycie gazu jako monopolista, który jako jedyny może doprowadzić duże ilości surowca na rynek i tym samym uwolnić go?

Problem polega na tym, że PGNiG zaopatruje 96 procent rynku, co jest ewenementem w Unii Europejskiej. Zakładając wersję „senacką”, PGNiG będzie zmuszone sprzedawać docelowo 55% gazu na giełdzie, pomimo że podpisało już umowy na dostarczenie tego gazu do odbiorców. Jest więc dużo pytań natury prawnej.  Wątpliwości odbiorców wzbudzała np. sytuacja, w której podmioty powiązane umowami długoterminowymi z PGNiG, będą musiały zawierać nowe umowy na giełdzie? Oznacza to, że de facto ci sami odbiorcy kupują ponownie gaz od PGNiG, tyle że za pośrednictwem mechanizmów giełdowych. Wiązałoby się to z kosztami specjalizacji, czy dodatkowego zatrudnienia, co może generować dodatkowe koszta i uderzyć pośrednio również w odbiorców. Długofalowo rzeczywiście, ceny mogą spaść, ale ta nerwowość w początkowym etapie procesu może przynieść skutki niezamierzone także w wymiarze politycznym. Jak cała polska energetyka, tak samo i ta kwestia potrzebuje opanowania. Obawiam się, że znowu działamy niejako w pośpiechu, w obawie przed karami wiszącymi nad Polską, a nie w celu realizacji naszego, w końcu od lat głoszonego hasła liberalizacji i uwolnienia polskiego rynku gazu. Od dawna mówiono o tej potrzebie. Czemu zajmujemy się tym dopiero teraz? Inna sprawa, że ten proces musi zostać przeprowadzony w połączeniu z rozbudową infrastruktury, bez której zakontraktowany wolumen zwyczajnie może nie popłynąć, oraz z myślą o rozwoju krajowego sektora gazu łupkowego. Wtedy dojdzie do realnej liberalizacji i dywersyfikacji polskiego rynku gazu, a tym samym do poprawy naszego bezpieczeństwa energetycznego.

Kłossowski: Urzędnicze poczucie humoru i wynikające z tego opóźnienia

KOMENTARZ

Eryk Kłossowski – adwokat i publicysta

Wiceminister transportu na posiedzeniu Sejmu w miniony czwartek poinformowała, że do końca roku systemem viaTOLL zostanie objętych 500 km nowych dróg. Tymczasem tydzień temu, w drugą rocznicę uruchomienia systemu, „Dziennik Gazeta Prawna” doniosła, że planowane na lipiec br. rozszerzenie liczby dróg, objętych elektronicznym mytem, o kolejne odcinki, przesuwa się na 31 października. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad w oficjalnym piśmie do operatora systemu powiadomiła o decyzji przesunięcia tego rozszerzenia o kilka miesięcy.

Formalnie wszystko więc będzie zgodnie z planami, ale diabeł tkwi w szczegółach.

Kapsch, precyzyjnie realizując postanowienia kontraktu, postawił niemal pięćdziesiąt bramownic. Trudno, poczekają na lepsze czasy. Co jest przyczyną opóźnienia, na którym miliony złotych straci Skarb Państwa? Spór między Ministerstwem Transportu a podległą mu Generalną Dyrekcją odnośnie nazw odcinków, które powinny się znaleźć w stosownym rozporządzeniu.

Trzeba przyznać, że to na polskim gruncie swoiste novum. Jak dotąd, media informowały nas o coraz gorętszych sporach między firmami budowlanymi a urzędnikami GDDKiA i rosnącej lawinowo liczbie sporów sądowych z Dyrekcją. Nawiasem mówiąc – bardzo charakterystyczne w polskich warunkach jest to, że urzędnicy nie tylko nie próbują rozwiązać konfliktów przy stole negocjacyjnym, ale wręcz dążą, by spory trafiały na wokandę. Po prostu mają wówczas problem z głowy – niech martwi się sąd; w Polsce lepiej bowiem przegrać sprawę niż poczynić ustępstwo w negocjacjach, które z miejsca prowokuje pytania – co (albo raczej ile) on dostał od drugiej strony, że tak łatwo się zgodził? Po przegranej sprawie najwyżej zapłaci się należność z odsetkami plus odszkodowanie. Niestety konfliktu o nazwy odcinków w ten sposób rozstrzygnąć się nie da: brak instancji, która by mogła pogodzić zwaśnione strony sporu; wielka to szkoda – być może należałoby zmienić ustawę o drogach publicznych i powołać Drogowy Trybunał Toponimiczny, na przykład przy szefie Kancelarii Premiera w celu rozstrzygania przyszłych sporów o nazwy odcinków. W kasie państwowej muszą być bowiem jakieś ukryte nadwyżki pozwalające na rezygnację z wpływów z e-myta, które miały od lipca zasilić Krajowy Fundusz Drogowy. Skoro tak, to znajdą się też środki na funkcjonowanie trybunału, którego powołanie z tego miejsca gorąco postuluję.

Odkładając żarty na bok, wszystko wskazuje na to, że – jeśli chcemy uniknąć kolejnych poślizgów – jesienią czekają nas dwie duże operacje rozszerzenia w odstępie kilku tygodni. Oczywiście, o ile do tego czasu urzędnicy z obydwu instytucji dojdą do porozumienia. Bo przecież niewykluczone, że wybuchnie spór o kolor bramownic… I jak tu nie zgadzać się z Napoleonem, który mawiał, że urzędnicy są jak książki na półkach bibliotecznych: im wyżej ustawieni, tym rzadziej do czegoś służą.

16.08.2013 ALERT

0

Codzienny przegląd informacji o energetyce i infrastrukturze na Twoim mailu

Spychalski: Eliminacja najtańszego OZE to wyższe ceny energii

0

KOMENTARZ

Michał Spychalski

Członek Zarządu Instytutu Jagiellońskiego

Z kancelarii premiera dochodzą głosy o planach radykalnego obniżenia wsparcia dla energetyki wiatrowej, sektora którego dynamiczny rozwój w ostatnich latach podyktowany był najwyższą efektywnością ekonomiczną ze wszystkich technologii OZE.  W sytuacji gdy premier wielokrotnie deklarował skoncentrowanie się na najtańszych metodach pozyskania energii z OZE, tak aby koszty systemu wsparcia w jak najmniejszym stopniu obciążały nasze budżety, plany te mogą budzić uzasadnione zdziwienie. Jeśli jednak zastanowić się nad prawdziwymi intencjami małego pałacu wydaje się, że sektor wiatrowy może paść ofiarą własnego sukcesu.

Kilkanaście dni temu media branżowe obiegła informacja o problemach jakie pociągnął za sobą intensywny rozwój energetyki wiatrowej i fotowoltaicznej na rynku niemieckim. Tamtejszy regulator w raporcie dot.działania systemu energetycznego ostatniej zimy zwraca między innymi uwagę na dość egzotyczne  z polskiej perspektywy zjawisko jakim są ujemne ceny energii. Okazuje się bowiem, że te źródła wytwórcze, które charakteryzują się najniższymi kosztami operacyjnymi na jednostkę produkcji np. wiatraki, panele fotowoltaiczne, czy w końcu atom wypierają z rynku źródła najdroższe w eksploatacji, takie jak węgiel kamienny. Na gruncie ekonomii efekt ten opisuje teoria tzw. merit order  – czym więcej w systemie mocy ze źródeł produkujących praktycznie darmową energię elektryczną, tym niższe hurtowe ceny energii, które w skrajnych wypadkach osiągnąć mogą, jak pokazuje niemiecki przykład, nawet wartości ujemne. Nie bez powodu ceny hurtowe prądu w Niemczech należą do najniższych w Europie, podobnie do zdominowanego przez energetykę atomową rynku francuskiego.

Dlaczego jednak premierowi miałoby zależeć na zatrzymaniu spadku cen energii? Sprawa staje się jasna w kontekście powodów, dla których koncerny energetyczne masowo wycofują się z planów inwestycyjnych w nowe moce ze źródeł konwencjonalnych. Nowe bloki w Opolu już przy obecnych cenach hurtowych energii elektrycznej po prostu nie znajdują ekonomicznego uzasadnienia. Ten sam problem dotyczy projektu atomowego – już dzisiaj wiadomo,  że bez sowitego wsparcia ze strony państwa wizje elektrowni zasilanych reaktorami włożyć należy do kategorii bajek o żelaznym wilku. Nagle okazało się, że ani węgiel, ani atom nie są wcale takie tanie, a i wsparcie dla OZE wbrew pozorom wcale nie pociąga za sobą wzrostu cen. Rzeczywistość pokazuje coś dokładnie odwrotnego.

Trudno zakładać, że otoczenie pana premiera nie jest powyższego świadome. Wręcz przeciwnie – biorąc pod uwagę ostatnie deklaracje Donalda Tuska złożone podczas wizyty na Śląsku, wygląda na to, że rząd gotowy jest bronić „polskiego węgla” bez względu na koszty. Na razie, w jego imieniu, rusza do walki z wiatrakami.

Zając: Nie zmieniamy przyjętych zasad

0

O to w jakim celu GDDKiA opublikowała w zeszłym tygodniu porady dla firm wykonawczych startujących w przetargach drogowych pytamy Lilianę Zając z wydziału informacji i promocji w GDDKiA.

Korolec: zmiany w sprawie CO2 najwcześniej za rok. Wtedy koszty dla Polski mogą być inne niż zakładaliśmy

0

Szef resortu środowiska Marcin Korolec zapowiada walkę o utrzymanie poziomu cen emisji dwutlenku węgla. Ich podwyżka oznaczałaby większe koszty dla polskiego przemysłu i energetyki, a to, według ministra, przyniosłoby stratę dla kraju w wysokości ok. 1 mld euro do 2020 roku.

Parlament Europejski poparł propozycję Komisji Europejskiej, aby odroczyć aukcje 900 mln uprawnień do emisji CO2 w ramach europejskiego systemu handlu (EU ETS), czyli. tzw. backloadingu. Miałoby to podnieść koszty energochłonnego przemysłu, a tym samym zmobilizować firmy do inwestowania w czyste i zielone technologie. A takimi dysponują m.in. Niemcy i Francja.

 – Chcę zwrócić uwagę, że cała legislacja zakończy się co najmniej rok później, a prawdopodobnie półtora roku później, niż było to planowane. Zmienią się również jej skutki. Musimy precyzyjnie obliczyć, w jaki sposób zmiana momentu jej wejścia w życie wpłynie na polską gospodarkę i ceny energii elektrycznej w Polsce. Nie mam dzisiaj jeszcze precyzyjnie takich wyliczeń – mówi Agencji Informacyjnej Newseria Marcin Korolec.

Backloading jeszcze nie wszedł w życie, ponieważ potrzebna jest do tego zgoda Rady UE. Uzyskanie większości kwalifikowanej może okazać się dość trudne – wskazuje Aleksandra Gawlikowska-Fyk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Wiele państw podobnie jak Polska sprzeciwia się temu, argumentując, że jest to arbitralna interwencja w rynek i zmiana reguł przez KE w trakcie gry. Poza tym backloading podwyższyłby koszty zakupu energii elektrycznej, a tym samym produkcji przemysłowej. Temu sprzeciwia się przemysł energochłonny – papierniczy, energetyczny, cementowy.

Jednak część państw członkowskich wskazuje, że wahania cen uprawnień do emisji CO2 są „dodatkowym czynnikiem ryzyka dla inwestycji w energetykę, a ich zbyt niski poziom nie stymuluje rozwoju innowacyjnych technologii niskoemisyjnych, które mogłyby zwiększyć konkurencyjność gospodarki unijnej. Backloading wspierają również przedsiębiorcy, którzy już zainwestowali w takie technologie” – tłumaczy Aleksandra Gawlikowska-Fyk.

 – Jest cały szereg ministrów środowiska, którzy do dzisiaj nie zajęli precyzyjnego stanowiska, trochę czekając na to, co powie Parlament, a niezdecydowani formalnie liczą się przeciwko. Dzisiaj nie ma możliwości, żeby rada ministrów środowiska pozytywnie się na ten temat wypowiedziała. Ta sytuacja prawdopodobnie będzie się zmieniać w ciągu najbliższych tygodni i miesięcy, ale nie sądzę, żeby rada była w stanie przyjąć stanowisko wcześniej niż późną jesienią – uważa Marcin Korolec.

Przypomina, że jeśli dojdzie do backloadingu, to tylko z pewnymi zastrzeżeniami.

 – Jestem niezadowolony z tego, że administracyjna interwencja w rynek jest popierana przez PE. Ale trzeba pamiętać, że Parlament zaakceptował propozycje KE pod bardzo konkretnymi warunkami, a mianowicie, że ta interwencja będzie dokonana raz, a nie nieskończoną ich ilość. I musi być poprzedzona analizami – mówi Marcin Korolec.

W pierwszym, kwietniowym głosowaniu PE propozycja backloadingu została odrzucona, ale na początku lipca europosłowie zdecydowali się ją poprzeć. Wpłynęły na to poprawki wniesione przez Komisję Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności PE (ENVI). Zastrzegają one, że KE może zainterweniować w ten sposób tylko jeden raz i ma wziąć pod uwagę ryzyko przenoszenia produkcji poza granice UE (tzw. ucieczka emisji).

ETS jest częścią polityki energetycznej i klimatycznej UE, a obecnie trwa dyskusja nad jej kształtem po 2020 roku. Minister Korolec wielokrotnie zapowiadał, że dopóki Unia nie wypracuje wspólnego stanowiska w tym zakresie, nie powinny być ustalane nowe cele dla globalnej polityki w ramach globalnego porozumienia klimatycznego.

Newseria.pl

Chmal: OZE tak ale bez subsydiów

0

ROZMOWA

Czemu oba pałace atakują OZE?

Tomasz Chmal, ekspert ds. energetyki Instytutu Sobieskiego: Atakują ponieważ dbają o miejsca pracy w Polsce. Tutaj jest konsensus. Przez wiele lat od 2004 roku wydaliśmy miliardy złotych na OZE, by spełnić wymagania Komisji Europejskiej. Działo się to bez wystarczającej refleksji nad własnym interesem. Kupiliśmy sporo starych, zamortyzowanych wiatraków za granicą bez pomysłu na rozwój krajowego przemysłu. To jest wielka granda. To tak, jakby ktoś powiedział, aby kupić flotę starych samochodów z naszych podatków. Ktoś się obudził i powiedział – nie. Nie powinniśmy dopłacać tak ogromnych pieniędzy, szczególnie, że energetyka odnawialna ma  ułatwienia w postaci pierwszeństwo dostępu do sieci czy certyfikaty. Nie jesteśmy najbogatszym krajem Unii Europejskiej i opłacanie takiej rewolucji nie znajduje uzasadnienia. Dlatego rząd i Prezydent dobrze robią, że myślą o miejscach pracy w Polsce.

Czy zatem należy odczarować przekonanie o innowacyjności OZE?

Nie trzeba niczego odczarowywać. Energetyka odnawialna – tak ale bez dopłat. Jeśli nie będzie się inwestorom opłacać produkcja bez wsparcia to powinniśmy powiedzieć – dziękujemy. Jeżeli ktoś wyciąga rękę po pieniądze od konsumentów, to musi liczyć się z tym, że w pewnym momencie powiedzą – dość. To jest ten moment. To nie jest polski wymysł. Taki jest trend europejski jak np. w Niemczech, Hiszpanii i Czechach. Kraje europejskie ograniczają wsparcie dla OZE ponieważ powstały dzięki temu ogromne bańki spekulacyjne. Nie ma najmniejszego powodu by wspierać ten sektor w takim samym stopniu, jak do tej pory. Co innego innowacje. Lepiej stałoby się, gdyby chociaż część tych pieniędzy, które wydajemy na OZE została przeznaczona na badania i rozwój w energetyce.

Czy zmienią się zatem strategie rządowe?

Cele odnawialne winny być realizowane na zasadach komercyjnych. Jeżeli wpierać energetykę to raczej krótkookresowo i tylko wtedy, gdy mogą dzięki temu powstać miejsca pracy w kraju. Rozważałbym wsparcie dla spalarni odpadów w Polsce. To jest przyszłościowy biznes, który warto stymulować bo on daje miejsca pracy a paliwo i tak powstaje. Lepiej, by śmieci były utylizowane, tym bardziej, że składowiska odpadów są pełne. Musimy być kreatywni w szukaniu rozwiązań na wykonanie obowiązku. Nie możemy stosować schematu „czy się stoi, czy się leży – drogi certyfikat się należy”. Nie zauważyłem, by w polskiej energetyce odnawialnej działo się coś innowacyjnego, co pokazałoby, że wydane na jej rozwój pieniądze nie były wyrzucone w błoto. Naszą, polską kreatywnością było chyba tylko współspalanie biomasy.